[b]Rz: Jak pani minął pierwszy tydzień w koronie królowej polskiej zimy? Nie uwiera?[/b]
[b]Justyna Kowalczyk:[/b] Trochę. Nie spodziewałam się nawet jednej trzeciej szaleństwa, które wokół mnie wybuchło. W poniedziałek chciałam spędzić miły dzień w Krakowie, a musiałam zmienić plany już po 10 kilometrach jazdy samochodem, bo zobaczyłam, że jestem śledzona. Najbardziej mnie zdziwiło, że pan, który za mną jeździł, przez pół dnia był przekonany, że go nie widzę. Musiałabym być ślepa. Pojechałam tylko do biura PZN, a wszystkie inne spotkania odwołałam, bo przecież nie będę moich przyjaciół narażać na ostrzał aparatem fotograficznym. Grzecznie wróciłam do domu wygrzać chorobę.
[b]Nie była pani gotowa na taki wystrzał popularności?[/b]
Ze wszystkich rzeczy, które zdarzyły się w ostatnich tygodniach, bieg po medal był rzeczą najłatwiejszą i dającą najwięcej przyjemności. Ale cóż, wiem, że nie można wziąć sukcesów, nie biorąc przy okazji popularności.
[b]Mamy Otylię Jędrzejczak, choć nie mamy basenu dla kadry. Mamy Justynę Kowalczyk, choć nie ma tras biegowych. To taka polska specjalność?[/b]