W końcu nie co dzień można pobłądzić między IPN-owskimi archiwami, w blasku świec oglądać wnętrza pałacu Na Wodzie i zajrzeć do synagogi Nożyków. Warszawa tętniła życiem.
Ta jedna, jedyna w roku noc, podczas której w muzeach i galeriach, padają rekordy frekwencyjne, zaczęła się jeszcze przed południem na Woli, a skończyła o trzeciej nad ranem w Śródmieściu. Atmosfera, mimo deszczu, była świetna, organizacja całkiem sprawna, a zwiedzających – podobnie jak placówek biorących udział w akcji – znacznie więcej niż przed rokiem.
Zainteresowanie można było mierzyć długością kolejek. W tej konkurencji Muzeum Narodowe i pałac Na Wodzie walczyły z Sejmem i Instytutem Pamięci Narodowej. Czekać trzeba było nie tylko przed instytucjami, ale także na przystankach, skąd odjeżdżały autobusy marki Jelcz 043, powszechnie znane jako „ogórki”.
Czerwone autobusy zabierały jedynie 44 osoby. Jednak to nie narodowa liczba powodowała, że na kolejnych przystankach oczekujący nie zrażali się, gdy słyszeli „przepełniony, proszę czekać”. Decydował o tym muzealny klimat środków transportu, dużo bardziej pożądanych niż świecące pustkami nowoczesne solarisy.
– Wypisz, wymaluj, PRL – z uśmiechem mówi emerytka, której za trzecim podejściem udało się znaleźć w środku „ogórka”.