Należy wnosić, że ich własny proces polityczny jest dla nich głównym motorem działań. To dla Polski kolejna lekcja realizmu. Porównajmy potencjały, wyobraźmy sobie kraj, który pod względem wielkości gospodarki i ludności stoi tak wobec nas, jak my wobec Ameryki. Moim zdaniem jesteśmy w USA postrzegani trochę tak, jak w Polsce widziana jest Estonia. Czyli kraj, który lubimy, o którym wiemy, że wiele się w historii nacierpiał, który jest naszym sojusznikiem, ale w którego sytuację wewnętrzną trudno nam się wczuć.
[b]Takie widzenie nastało dopiero za Obamy, czy tak już było za Busha?[/b]
Sytuacja jest o tyle inna, że za prezydentury George’a W. Busha Polska przez krótki czas odgrywała sztucznie zawyżoną rolę. Zresztą głównie w sferze werbalnej. I tylko dlatego, że nastąpiła nietypowa konstelacja – USA miały jednocześnie złe stosunki i z Francją, i z Niemcami. To nie mogło długo trwać i wróciliśmy do normalnych kolein.
[b]Co to oznacza dla naszego bezpieczeństwa?[/b]
Unaocznia to, o czym mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” profesor Brzeziński: że mszczą się zaniechania całej dekady, czyli niewypełnienie treścią – w sensie zdolności obronnych – naszego członkostwa w sojuszu. Zupełnie inaczej traktowalibyśmy tę decyzję, gdyby było w Polsce parę „twardych” instalacji obronnych sojuszu i regularnie ćwiczyłoby u nas parę dywizji amerykańskich. Tymczasem wszyscy – jedni bardziej, drudzy mniej, ale jednak wszyscy – traktowaliśmy to przedsięwzięcie i związane z nim hipotetyczne korzyści jako substytut tego, co powinno już dawno się zdarzyć. Mam nadzieję, że Amerykanie także wyciągną wnioski z tej sytuacji i to zaniechanie z lat ubiegłych nadrobią.
[b]Rozumiem, że to jest zaniechanie amerykańskie, nie nasze?[/b]
My niezmiennie powtarzamy nasz postulat na wszystkich możliwych forach. Mam nadzieję, że przyglądając się krajobrazowi politycznemu po decyzji, która wywołała kontrowersje także w USA, administracja amerykańska potraktuje sprawę poważniej niż w przeszłości.
[b]A jak decyzja o tarczy wpływa na nasze relacje z Rosją?[/b]
Proszę pamiętać, że właśnie toczą się ćwiczenia wojskowe pod subtelnym kryptonimem „Zachód 2009”, ale one były zaplanowane przed podjęciem tej decyzji. Amerykańska decyzja pokazuje słuszność starań na rzecz polepszenia relacji z Rosją, bo swoje bezpieczeństwo jesteśmy sami sobie winni. To jest taki moment, w którym po okresie
wychodzenia z niewoli, także pewnego mentalnego syndromu młodszego brata, przyszedł czas na dojrzałe, pozbawione złudzeń spojrzenie na nasze możliwości i naszą przyszłość. Myślę, że dziś już wszyscy wiemy, iż jeśli mamy na kogoś liczyć, to musimy liczyć na samych siebie.
[b]A więc tarcza jest okazją do przewartościowania naszego myślenia o bezpieczeństwie?[/b]
Okazją do większego realizmu w patrzeniu na swoje otoczenie międzynarodowe. Ciągle brakuje nam w naszej klasie politycznej ludzi, którzy potrafiliby spojrzeć na Polskę oczami naszych sojuszników.
[b]Na czym pan opiera twierdzenie o polepszeniu relacji z Rosją. Bo chyba trudno się tego dopatrzyć na przykład w ich polityce historycznej?[/b]
Jeśli uprzednio bito naszych dyplomatów czy też nie było w ogóle żadnych rozmów, a dziś są nie tylko rozmowy, ale i dwustronne wizyty i podpisujemy kolejne umowy, to oznacza, że jest przynajmniej możliwość polepszenia stosunków. Jednocześnie w sprawach pryncypialnych nie ustępujemy. Przypomnę, że rząd Jarosława Kaczyńskiego nie miał odwagi, by wypowiedzieć umowy o działkach postsowieckich w Warszawie, a myśmy to zrobili i odzyskujemy kolejne działki. W naszym dialogu jest też możliwe zakończenie „gościny” niektórych dyplomatów rosyjskich bez wywoływania skandalu międzynarodowego czy transmisja na żywo w rosyjskiej telewizji wystąpienia prezydenta Polski, który mówi rzeczy dla Rosjan nowe i kontrowersyjne. To wszystko jest lepsze, niż to podniesienie mostu zwodzonego, które mieliśmy poprzednio. W takiej atmosferze nasi biznesmeni wznawiają działalność w Rosji i nie są tam represjonowani. Tego też bym nie lekceważył, bo Rosja jest naszym drugim partnerem handlowym. Wiem, że są w Polsce politycy, którzy uważają, iż istotna jest tylko polityka honoru, ale uważam, że jesteśmy na tyle poważnym krajem, iż mamy namacalne, ważne interesy. Politycy w imię tych interesów powinni powściągać cugle swych emocji.
[b]Nie jest pan jednak rozczarowany odpowiedzią Rosji na nasze gesty?[/b]
Jeśli pan uzna za działania Moskwy każdy agresywny artykuł w rosyjskiej prasie, to oczywiście mógłby mi pan zacytować bardzo długą listę nieprzyjemnych dla nas akcentów. Ale w Rosji ukazują się też artykuły, które są dla nas życzliwe i potwierdzają polskie spojrzenie na sprawy historyczne. Trzeba też pamiętać, że pojednanie dokonuje się między byłymi wrogami. Między przyjaciółmi nie ma potrzeby pojednania.
[b]Czyli warto pana zdaniem robić to, co robimy? A może należałoby jednak inaczej prowadzić tę politykę?[/b]
Przez pana przemawia teraz trochę przekorny, ale jednak marksizm, czyli determinizm historyczny: ponieważ Rosja jest taka, a nie inna, to i tak nie warto z nią rozmawiać, bo efekt jest wiadomy. A ja nie jestem marksistą i uważam, że historię tworzą ludzie mający wolną wolę. Jest w niej pole do manewru i miejsce na zmianę zachowania. Gdyby udało się zrealizować to, co uzgodnili premierzy, czyli stworzyć na bazie raportu grupy do spraw trudnych takie instytucje, które dokumentowałyby i upamiętniły tę zbrodnię, gdyby udało się to przed 70. rocznicą zbrodni katyńskiej, a więc w najbliższych miesiącach, to uznałbym to za wielki sukces. Sprawa Katynia zatruwa nasze relacje i powinniśmy ją przenieść do innego porządku. Kościół katolicki i Cerkiew prawosławna mogą tu zrobić więcej dobrego niż politycy.
[b]A czy uważa pan, że decyzja o tarczy skłoni Rosjan do pojednawczych gestów, czy wręcz przeciwnie – zachęci ich do bardziej agresywnych działań?[/b]
Wydaje mi się, że tak jak się mówi o generałach, że zawsze przygotowują się do poprzedniej wojny, tak samo jest u nas z politykami. Ciągle boją się powrotu do zimnej wojny i konfrontacji. Jest to możliwość, ale niektórych polityków ten strach paraliżuje i odbiera zdolność do racjonalnego myślenia. Gdyby miał być powrót do ekspansji terytorialnej, to Polska powinna rzeczywiście być jak najsilniejszym państwem frontowym. Ale na razie istnieje możliwość lepszego scenariusza. Wydaje mi się, że Waszyngton chce polepszenia relacji z Moskwą, i oby mu się to udało, bo to wcale nie musi odbywać się naszym kosztem. Mam tylko radę operacyjną, którą powtarzam naszym sojusznikom: im więcej rozmawiacie z Rosją, tym więcej rozmawiajcie z jej sąsiadami.
[b]Pan nie opierał całego bezpieczeństwa Polski na jednej dziurze w ziemi, zatem na czym? Jak powinno pana zdaniem zostać zdefiniowane myślenie o bezpieczeństwie Polski?[/b]
Powtórzę to, co powiedziałem w exposé sejmowym. Lepiej jest mieć dwie polisy ubezpieczeniowe niż tylko jedną. NATO, owszem, jest najważniejsze, ale konieczny jest też drugi filar, wzmocnienie naszej europejskiej polityki bezpieczeństwa. Europa to najpotężniejsza gospodarka świata, a jak się jest bogatym i bezbronnym, to nie wróży to niczego dobrego. Powinniśmy się więc umieć obronić w sytuacjach, w które USA czy NATO nie chcą się angażować. Jeśli chodzi o Polskę, to są dwie wizje. Jedna to taka, że niby jesteśmy w Unii, ale definiujemy swą suwerenność w kategoriach z pierwszej połowy XX wieku. To inni mają swą suwerenność ograniczać poprzez zagłębienie się w strukturach europejskich i transatlantyckich, dzięki czemu nie będziemy musieli się już ich bać, natomiast my powinniśmy zachować pełną możliwość działania samodzielnego w każdych warunkach, bez żadnej synchronizacji z kimkolwiek, nawet w europejskiej rodzinie. Moim zdaniem to nierealistyczne. Jeśli chcemy czerpać z osadzenia w strukturach europejskich, to oznacza to także, że musimy przyjąć sami na siebie pewne ograniczenia. Zawężeniu ulega nasza swoboda działania, ale też zwiększa się jego skuteczność, gdy występujemy w imieniu całej wspólnoty. Zupełnie inaczej jesteśmy odbierani, gdy jadę z ministrem Steinmeierem do Kijowa i wspólnie kładziemy na stole dokument z zatwierdzoną przez prezydencję listą warunków, jakie powinna spełnić Ukraina, jeśli chce układu stowarzyszeniowego. Inna jest moja skuteczność, gdy jadę do Mołdawii i w przeddzień wyborów mówię władzy i opozycji, z upoważnienia całej Unii, że jeśli chcą pomocy UE, to wybory muszą być uczciwe. I tak się stało.
[b]Polityka zagraniczna stała się w Polsce przedmiotem bardzo silnego sporu politycznego. Jak pan ocenia szanse i ewentualną potrzebę budowania konsensusu po tym zimnym prysznicu, jaki otrzymaliśmy w postaci decyzji o tarczy?[/b]
Zimny prysznic dostali ci, którzy mieli złudzenia. Mam nadzieję, że wyciągną wnioski i będzie nam łatwiej ze sobą rozmawiać. Nie wydaje mi się jednak, by postulat wyjmowania polityki zagranicznej ze sporu politycznego był wykonalny. Wybór sojuszy, partnerów to są sprawy polityczne. W każdym kraju jest to przedmiotem sporów i kontrowersji. Sprawą konsensusu była „piastowska faza” naszych aspiracji narodowych, czyli zakotwiczenie się na Zachodzie. To wykonaliśmy na medal, a teraz są dwa alternatywne projekty. Jest projekt fazy jagiellońskiej zakładający działanie własnymi siłami na zasadzie relacji dwustronnych, który ja uważam za nierealistyczny. I jest to co wykonalne, czyli dzielenie się dobrodziejstwami integracji europejskiej z naszymi sąsiadami na Wschodzie, ale pod warunkiem że sami spełnią wymagane standardy. My możemy im doradzać i pomagać poprzez mechanizmy Unii Europejskiej. I to jest ta różnica polityczna między rządem i Pałacem Prezydenckim.
[b]Na koniec pytanie natury bardziej ogólnej. 20 lat niepodległości za nami, jak pan ocenia miejsce, w którym jesteśmy. Czy wydaje się panu, że Polska zakotwiczona z jednej strony w Unii, z drugiej w NATO jest państwem bezpiecznym?[/b]
Pamiętajmy, jaki był punkt wyjścia. 20 lat temu, w sierpniu 1989 roku, po ośmiu latach emigracji wróciłem do kraju. Wróciłem przez Berlin Zachodni – mur jeszcze stał – i wjechałem do Polski o świcie. Pierwsze wrażenie: niesłychanie przygnębiający, biedny kraj. Kolejki po chleb, po benzynę. Byliśmy krajem w całkowitej zapaści
cywilizacyjnej, bankrutem. Na terytorium Polski stacjonowały obce wojska w ramach narzuconego nam sojuszu. Nasz kraj nie tylko nie miał potwierdzonych granic, ale też w najbliższych dwóch latach zmienili mu się wszyscy sąsiedzi. Dziś jesteśmy 21. gospodarką świata, jednym z sześciu najpoważniejszych członków Unii Europejskiej, a od czasu zwycięstwa w wyborach europejskich postrzega się nas jako jednego z ważniejszych graczy w Unii. Jak coś nie jest zepsute, nie należy tego naprawiać. Trend jest dla nas korzystny, więc trzeba go utrzymać. Z każdym rokiem przesuwamy się o oczko w górę w różnych rankingach. Jeszcze dziesięć lat pokoju i będziemy państwem, które okrzepnie i stanie mocno na dwóch nogach, także jeśli chodzi o poczucie własnej wartości. Dla mnie sytuacja psychologiczna naszego kraju jest dziwna. Mamy najlepszą koniunkturę od 300 lat, a część klasy politycznej mówi takim językiem, jak gdyby Armia Czerwona stała pod Wyszkowem, a sztukasy krążyły nad Warszawą. Chwała Bogu, jest inaczej.