Atmosfery mundialu nie czuje się tu tak jak w Johannesburgu. Miasto przypomina pustawą zimą Marsylię lub Niceę. Właściciele restauracji mówią, że gości nie ma więcej niż zwykle o tej porze roku, bo FIFA złośliwie przydzieliła im słabe mecze.
Organizatorzy – mimo że Kapsztad jest najchętniej przez turystów odwiedzanym miejscem w całym kraju – oddalili go od centrum wydarzeń na tyle, że mundial przyniesie tu straty. W promieniu 350 kilometrów nie zamieszkała żadna drużyna i miasto niechcący zepchnięto na peryferia, choć przecież zostanie tu rozegrany nawet półfinał.
W hotelach są wolne miejsca w niższych cenach niż pół roku czy trzy miesiące temu, bilety samolotowe potaniały, bo okazało się, że kibice wcale nie mają ochoty realizować misji FIFA i wprowadzać w atmosferę piłkarskiego święta całego kraju. Siedzą blisko Johannesburga, bo tam rozrywkę mają zagwarantowaną na co dzień, a nie od święta.
Kapsztad też jako jedyny realizuje czarną wizję mundialu zimowego, bo chociaż wczoraj świeciło słońce, deszcz będzie padał niemal przez cały czerwiec, temperatura nie przekroczy 16 stopni, a wiatr może przeszkadzać nie tylko kibicom spacerującym po mieście, ale także piłkarzom.
Na tych, którzy zdecydowali się jednak przylecieć na zachodnie wybrzeże, czekają mistrzostwa w innym smaku – z antylopą i carpaccio z krokodyla w menu, ale też sałatką grecką, foie gras i hiszpańskimi tapasami. Kiedy tylko przejedzie się kilkanaście kilometrów wzdłuż leżącej na drodze z lotniska dzielnicy nędzy, której mimo prób nie udało się na czas mundialu wysiedlić, Kapsztad okazuje się najpiękniejszym miastem mistrzostw, a jednocześnie najbardziej europejskim.