To pierwsze słowa włoskiego hymnu, w którym w refrenie śpiewa się: „Italia wezwała, jesteśmy gotowi na śmierć“. „Corriere della Sera“ tytułowała proroczo: „Dzień wielkiego strachu“.
Sprawozdawca Fabio Caressa jak zwykle wygłosił przemówienie: „Zapomnijcie o strachu! Zagrajcie jak mistrzowie świata i pozwólcie nam marzyć!“. Pierwsza „Mamma mia“ padła już w 6. minucie, gdy sam na sam z Marchettim znalazł się Marek Hamsik. A kiedy w 25. minucie trafił Vittek, Bepe Bergomi rzucił zgryźliwie: „Jest postęp. Tracimy bramkę nie po pierwszej, ale dopiero po trzeciej akcji rywali. Po meczu w rozmowie ze SKY Sport Di Natale, Qualiarella i Gattuso, łykając łzy, przepraszali naród i bili się w piersi: „Sięgnęliśmy dna“.
Marco Tardelli obwinił trenera Marcella Lippiego za wprowadzenie w umysłach graczy totalnego chaosu poprzez ciągłe zmiany składu i taktyki. Wszyscy się jednak zgodzili, że Italia przegrała, bo nie miała armat, czyli wartościowych graczy. „Stawiając na wyliniałe lwy z Berlina, nie daliśmy dojść do głosu młodym“ – zawyrokował Vialli.
„Tyle tylko – zauważył Sconcerti – że poza Montolivo, który geniuszem futbolu nie jest, we włoskiej piłce nie pojawiły się wielkie talenty. Reprezentacja U-21, zawsze bogaty rezerwuar pierwszej drużyny narodowej, ma teraz kłopoty z takimi potęgami jak Walia i Bośnia“. Wszyscy uznali za symptomatyczne, że w Interze, najlepszej obecnie drużynie w Europie, nie gra praktycznie żaden Włoch.
Z rzymskich okien i balkonów fani pośpiesznie zwinęli flagi. Autor książek o włoskiej duszy Beppe Severgnini napisał kiedyś, że Włosi reagują na futbolową porażkę jak Sycylijczyk na wieść o zdradzie żony: najpierw głęboki szok, ale już widać błysk noża i rozpoczyna się medialna masakra.