Miało być jak zwykle. Jeszcze kilka miesięcy temu nie sposób było wieszczyć inny scenariusz niż wygrana kandydata Platformy Obywatelskiej w wyścigu prezydenckim. Zwycięska passa PO trwała od wyborów samorządowych w roku 2006 i nic nie wskazywało na to, że zostanie przerwana. Zwłaszcza że ubiegający się z ramienia tej partii o reelekcję prezydent cieszył się do niedawna wysokimi notowaniami społecznymi.
Pozostało więc sięgnąć po sprawdzone schematy, czyli sprowadzić debatę publiczną do konfliktu fajnych cywilizowanych Europejczyków z obciachowym barbarzyńskim ciemnogrodem. I tak motywem przewodnim kampanii Bronisława Komorowskiego stała się konfrontacja „Polski racjonalnej" z „Polską radykalną".
Tym razem jednak ten manewr zawiódł. Komorowski, przez wiele lat stylizujący się na konserwatystę, który podkreśla swoje szlacheckie pochodzenie, zaczął firmować skręt Platformy w lewo, co już samo w sobie było w przypadku tego polityka mało wiarygodne. Sam ów zwrot miał skądinąd w sobie coś z oszustwa, które zemściło się na obozie władzy i zarazem ujawniło prawdę o Polakach.
PO forsowała konwencję antyprzemocową i ustawę o in vitro, ponieważ sondaże wskazywały, że większość społeczeństwa popiera te inicjatywy. Były one jednak promowane – wbrew prawdzie o nich – jako przedsięwzięcia światopoglądowo neutralne, a nawet odwołujące się do tradycyjnych wartości (na przykład do patriotycznej troski o przyrost naturalny narodu, który się boryka z kłopotami demograficznymi).
Niemniej cichy ukłon w kierunku lewicy – schowany za fasadą rzekomego zaspokajania bezspornych potrzeb obywateli – okazał się niewystarczający do tego, żeby wygrać bój o prezydenturę. Dlaczego? Po pierwsze – tematy światopoglądowe nie były kluczowe dla ostatecznego rozstrzygnięcia – Polaków rozgrzewały jednak inne kwestie, przede wszystkim te o charakterze ekonomicznym (między innymi sprawy emerytalne czy podatkowe). Po drugie – wyniki pierwszej tury oznaczały, że większość społeczeństwa poparła kandydatów deklarujących prawicowość pojętą jako dbałość o interes narodowy i odrzucenie etatystycznej polityki Platformy, która przejawia się chociażby w fiskalnym dręczeniu drobnej przedsiębiorczości (klęskę zaś w tej rywalizacji poniosła lewica, o czym świadczą marne rezultaty Magdaleny Ogórek i Janusza Palikota).
Szczególnie trzeba tu zwrócić uwagę na Pawła Kukiza, który z 20-procentowym wynikiem zajął trzecie miejsce. Nie wywoływał on wojen o aborcję czy związki partnerskie. W swoim przekazie kładł nacisk na konieczność naprawy państwa i upodmiotowienie względem niego obywateli. Jednocześnie używał retoryki obliczonej na wywołanie wzmożenia patriotycznego, co zresztą przyniosło pożądany przez niego skutek.