W Polsce zazwyczaj władzę się traciło, a nie się ją zdobywało. Wpadała w ręce opozycji nie dlatego, że ta była taka dobra, ale raczej dlatego, że rządzący okazywali się marni i parciani. Nie oznacza to jednak, że jakość partii opozycyjnych zupełnie nie miała wpływu na to, jakie wpadki zaliczał rząd i z jakimi problemami musiał się borykać. Część bowiem kłód, na których wywracały się poszczególne gabinety, była rzucana im pod nogi przez liderów obozu przeciwnego. Nie przeceniając więc roli opozycji w obalaniu władzy, nie można całkowicie zignorować jej znaczenia w przejmowaniu rządów.
Wymarzona opozycja
Warto zatem zadać sobie pytanie o to, jaka opozycja byłaby dziś dla PiS najbardziej kłopotliwa i jakiej na pewno nie życzyłby sobie Jarosław Kaczyński. Jednak by sensownie odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie, należy najpierw wskazać tych, którzy dla „dobrej zmiany" byliby przeciwnikami idealnymi.
W tym kontekście jawią się najbardziej nazwiska Petru i Kijowskiego. Ten pierwszy, pomijając już wyprawę na Maderę, serię zabawnych wpadek i brak doświadczenia politycznego, jest dla PiS konkurentem wprost wymarzonym, bowiem buduje swoją partię na ograniczonym i niszowym – w istocie – w Polsce liberalnym komunikacie wyborczym. Zwolenników jego wizji państwa, gospodarki i polityki jest w naszym kraju co najwyżej kilkanaście procent. Tacy po prostu są nasi rodacy i nic tego faktu nie zmieni.
Gdyby naprzeciw formacji obniżającej wiek emerytalny, wprowadzającej program 500+ oraz Mieszkanie+, uprawiającej rozdawnictwo socjalne, układającej się z dominującym w Polsce Kościołem katolickim, miało stanąć ugrupowanie liberalne ekonomicznie i obyczajowo, głoszące konieczność dyscypliny budżetowej, deklarujące konieczność radzenia sobie samemu na rynku pracy, to wynik tej konfrontacji jest z góry oczywisty. Może gdyby do takiej walki doszło wśród Brytyjczyków czy Amerykanów, to jej losy nie byłyby aż tak oczywiste. Jednak w kraju nad Wisłą ta pierwsza partia musi po prostu pokonać tę drugą. Bo tacy, a nie inni, są polscy wyborcy.
Dlatego właśnie Petru jest wymarzonym przeciwnikiem dla Kaczyńskiego. Podobnie zresztą, choć z innych powodów, jak Kijowski. Ten z kolei jest wizerunkowo i obyczajowo skazany na porażkę z liderem PiS. Pan w czerwonej marynarce, z kucykiem oraz kolczykami w uszach, a także z alimentacyjnym problemem za owymi uszami – nie, to nie jest ktoś, komu miliony Polaków mogą śmiało zaufać.