Coroczne obchody wybuchu powstania warszawskiego to czczenie narodowego zrywu czy misji samobójczej?
Czczę powstanie i o godzinie 17 stanę na baczność. Jestem dumny z bohaterów, z tych chłopaków i dziewczyn, którzy w trakcie piekła 63 dni walk w Warszawie spełnili swój obowiązek bardziej niż perfekcyjnie. 1 sierpnia trzeba złożyć hołd tym ludziom, ale nie rozumiem momentu, w którym te obchody przyjmują ton triumfalistyczny. Obserwując je, można odnieść wrażenie, że to powstanie, które było największym nieszczęściem w najnowszych dziejach Polski, prawie wygraliśmy. Racjonalniejsze byłoby, gdybyśmy oddawali hołd żołnierzom i palili znicze ku pamięci 150 tysięcy zmasakrowanych cywili, którzy ponieśli śmierć w trakcie zagłady Warszawy. Nastrój tych obchodów powinien być bardziej żałobny i pełen namysłu nad ówczesną polską polityką, a na pewno nie taki, jaki mamy od kilku lat.
Decyzja o wybuchu powstania warszawskiego była błędna?
To jest oczywiste i chyba nie ma badacza, który twierdziłby inaczej. Decyzje ocenia się pod kątem ich skutków, szczególnie decyzji politycznych. Spójrzmy, jakie były skutki decyzji podjętej w komendzie AK 31 lipca 1944 roku. Po pierwsze zagłada Warszawy ze wszystkimi zabytkami i zbiorami archiwalnymi. Po drugie zagłada ludności cywilnej, która znalazła się w samym ogniu tej szalonej operacji. Po trzecie likwidacja polskiego państwa podziemnego i AK. Nie ma żadnych skutków pozytywnych tej decyzji. Akcja, która została rozpoczęta rozkazem Komendy Głównej AK, to był rodzaj desperackiej i wściekle ryzykanckiej próby osiągnięcia niemożliwych celów. Nie dyskutujemy na temat motywów tych chłopców i dziewczyn, którzy poszli się bić – jesteśmy z nich dumni. Dyskutujemy na temat gen. Bora-Komorowskiego, gen. Okulickiego, płk. Chruściela i płk. Rzepeckiego, gen. Pełczyńskiego – to ta piątka podjęła decyzję. Ich decyzje należy poddać ostrej krytyce ze względu na to, że już podczas jej podejmowania jasne było dla ludzi, którzy potrafili trzeźwo myśleć – a było takich oficerów w AK bardzo dużo – że skończy się to jatką i nie mamy najmniejszych szans.
Za mało o tym rozmawiamy?