A więc mówicie, że jest was 50 tysięcy. Zaraz będzie pewnie i 150 tysięcy, a potem może i tysięcy 300. My możemy powiedzieć, że na ulicach było nas 800 tysięcy, a i to tylko z jednego – fakt, największego, ale jednego – miasta. W Krakowie też będzie nas więcej niż was na Facebooku, choć telepanie się przez pół Polski pociągiem po nocy wymaga ciut więcej zaangażowania niż wpis na stronie internetowej.
No i co, mam kontynuować? Naprawdę uważacie, że taka arytmetyka ma sens? Że coś udowadnia? Że jeśli nas jest więcej, to my mamy rację? Albo odwrotnie?
[wyimek]Nikczemnością jest nie uszanować ani świętego w Polsce czasu, ani trumien czekających na pochówek[/wyimek]
Naprawdę nie widzicie, o co tu chodzi? Że chodzi tyleż o człowieka, dla nas o Człowieka, co o symbol. Że to nie tylko prezydent naszego (i waszego) państwa, który zginął w najszlachetniejszej z możliwych misji, ale to też pierwszy tam chowany z pokolenia „Solidarności”. I to hołd także dla niej. Nie rozumiecie idei grzebania symboli?
OK, zostawmy Piłsudskiego, ale leży tam również Kościuszko. Przecież w jego przypadku nie chodziło tylko o bohatera, ale również o symbol walki w przegranej nawet sprawie, poświęcenia się i niezłomności. Tak jak innym symbolem jest i Lech Wałęsa. I o jednego, i o drugiego spierajmy się, jak kłócimy się o Piłsudskiego, Poniatowskiego czy wielu innych. Spierajmy się, ale, na litość boską, umiejmy ich uczcić, tym bardziej że jest to potrzebne nam, nie im.