Ewentualne inspekcje w bazie z wyrzutniami przeciwrakietowymi w Polsce i stacji radarowej w Czechach przeprowadzaliby attaché wojskowi z rosyjskich ambasad w Warszawie i w Pradze. – Szczegóły odpowiednich umów byłyby wynegocjowane przy udziale rządów Polski i Czech – zapewniał w Brukseli zastępca amerykańskiego sekretarza stanu Daniel Fried, który przedstawił w Kwaterze Głównej NATO szczegóły oferty w sprawie tarczy antyrakietowej złożonej na piśmie Rosjanom w tym tygodniu.
Polscy wojskowi chcieliby mieć dostęp do tych baz, w których znajdują się rakiety wymierzone w Warszawę
Premier Donald Tusk zapowiedział kilka dni temu, że nie zgodzi się na stałą obecność Rosjan w bazie na terenie Polski. Ale większość naszych rozmówców jest zgodna, że zaproponowana formuła inspekcji byłaby dla Polski do przyjęcia. – O stałej obecności Rosjan nie ma mowy. Oferta zakłada natomiast możliwość kontroli obiektów w Rosji na zasadzie wzajemności – mówi nam przedstawiciel polskiego MSZ.
Do jakich baz Polska chciałaby mieć dostęp? – Przede wszystkim do tych, w których znajdują się rakiety wycelowane w Polskę. Moglibyśmy się dowiedzieć, w jakim stanie jest ich uzbrojenie – tłumaczy „Rz” wojskowy strateg generał Stanisław Koziej. Ale jego zdaniem właśnie z tego powodu Rosja nie będzie się chciała zgodzić na takie kontrole. – Nikt się nie chce chwalić nowoczesnym uzbrojeniem. A przestarzałym tym bardziej – przekonuje Koziej.
Kreml do niedawna ostro sprzeciwiał się planom umieszczenia baz w Polsce i Czechach, tłumacząc, że jest to zagrożenie dla rosyjskiego potencjału wojskowego. Podczas wizyty amerykańskiej sekretarz stanu Condoleezzy Rice i ministra obrony USA Roberta Gatesa w Moskwie na początku tygodnia Rosja zmieniła ton. – Rosjanie przeczuwają, że tarcza mimo ich sprzeciwu może powstać, więc wolą sobie przynajmniej zapewnić możliwość jej kontroli – mówi nam polski dyplomata.