[b]RZ: Ani prezydent, ani premier nie pojawili się u powodzian – wysłali tam tylko swoich współpracowników. Premier Grzegorza Schetynę, a prezydent Władysława Stasiaka. Czyżby doszli do wniosku, że z katastrofami nie jest im do twarzy?[/b]
Eryk Mistewicz: Zarówno Donald Tusk, jak i Lech Kaczyński doskonale pamiętają, co się działo po pożarze hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim. Obraz gonitwy na zgliszczach budził niesmak. Prześciganie się w tym, kto będzie pierwszy, kto na lepszym tle pokaże się mediom. Z tego niepotrzebnego medialnego show politycy wyciągnęli, jak sądzę, wnioski.
[b]Czy to oznacza, że politycy w końcu przestaną jeździć na miejsca katastrof?[/b]
Oczywiście, że nie. Podtopione rejony muszą przyjąć kolejną falę – tym razem lokalnych posłów i senatorów. Na szczęście jesteśmy już po kampanii wyborczej. Prezydent i premier po doświadczeniach z Kamienia Pomorskiego także są ostrożniejsi. Stawiają na konkretną pomoc. A tę może zaoferować minister MSWiA i szef BBN, dlatego to oni zostali wysłani na miejsce katastrofy przez swoich szefów.
[b]A czy pogorszenie sytuacji powodziowej sprawi, że prezydent i premier zdecydują się jednak pojechać na teren walki z żywiołem?[/b]