Imprezy odbywały się w Camp Sullivan, gdzie mieszkają pracownicy ambasady. Alkohol lał się strumieniami. Co najmniej raz zaproszono prostytutki. Na filmach widać, że mężczyźni zachowują się obscenicznie. Półnadzy tańczą wokół ogniska i oddają mocz – również na siebie.
Zdjęcia wywołały oburzenie. – To skandal i kompromitacja – mówi „Rz” Daniel Ryntjes, waszyngtoński korespondent międzynarodowej agencji prasowej Feature Story News. Tym bardziej że ochroniarze zmuszali do picia alkoholu Afgańczyków, którzy jako muzułmanie takich trunków powinni się wystrzegać.
Oburzenie jest tak duże, że ambasada natychmiast zakazała wnoszenia i posiadania alkoholu na terenie kampusu. Wczoraj trwało wewnętrzne dochodzenie. List w tej sprawie trafił do sekretarz stanu Hillary Clinton.
Amerykanie zastanawiają się, czy ich placówka w Kabulu była dobrze chroniona. I czy ochroniarze nie narazili dyplomatów na niebezpieczeństwo. W sierpniu w pobliżu ambasady spadły pociski rakietowe. Niedaleko eksplodował samochód-pułapka, zabijając siedem osób i raniąc prawie 100. Sami talibowie przyznali, że celem zamachu była amerykańska ambasada.
Ochroniarze – którzy na co dzień pilnują drogi prowadzącej do ambasady i sprawdzają każdego, kto chce się dostać do środka – z dyplomacją mają jednak niewiele wspólnego. W Kabulu jest ich 450 – wszyscy są pracownikami firmy ArmorGroup, która podpisała pięcioletni, wart 189 milionów dolarów kontrakt na ochronę amerykańskiej placówki. Umowa wygasła w czerwcu, ale Departament Stanu ją przedłużył.