Nikt się nie zdziwi, jeśli przez kilka tygodni mundialu uzbierają więcej bramek niż przez cały sezon. Jeśli chodzi o Podolskiego i Klose w reprezentacji, Niemcy niczemu się już nie dziwią.
Ani temu, że Joachim Loew wystawia w ataku piłkarzy, którzy przez ostatni rok strzelili w klubach łącznie pięć goli. Ani temu, że Podolski, który wyjechał z Gliwic jako niewiele rozumiejący dwulatek, niemieckiego hymnu nie chce śpiewać, a Klose – choć zostawił Śląsk dopiero jako ośmiolatek – śpiewa najgłośniej w drużynie. W ich przypadku logika jest kiepskim sojusznikiem. Gdzie się znajdzie taka druga para piłkarzy, którzy choćby w klubie i życiu prywatnym przechodzili najgorsze kryzysy, w koszulce kadry oddychają innym powietrzem?
Podolski strzela gole częściej niż w co drugim meczu reprezentacji, a ma ich już aż 74, jako 25-latek. Klose właśnie zdobył swoją jedenastą bramkę w finałach mistrzostw świata i zrównał się pod tym względem z Juergenem Klinsmannem. Przed nimi są tylko Just Fontaine, Gerd Mueller i Ronaldo.
– Rozumiem, że mnie ostatnio krytykowano, nie miałem dobrego sezonu w FC Koeln. Ale mogłem się spodziewać, że jeszcze będzie dobrze. Zawsze gdy jestem z kadrą, gram inaczej, strzelam gole. Dlaczego? Nie wiem. Jest inny trener, lepsi piłkarze. Z lepszymi każdy jest lepszy – mówił „Rz” pod szatnią Podolski.
To on w Durbanie, jedynym mieście mistrzostw, w którym wieczorem nie szczęka się zębami z zimna, zaczął strzelanie goli Australii. Zaufał instynktowi, gdy w 8. minucie Mesut Oezil podał do Thomasa Muellera, a ten dalej, przez pole karne. Uderzył piłkę tak mocno, że po rękach bramkarza Marka Schwarzera wpadła do bramki.