„Nie, nic się nie zmieniło” – napisała „L’Equipe” na gorąco, tuż po zakończeniu meczu z Białorusią. To pierwsza od 11 lat porażka gospodarzy na Stade de France, cios w nowego trenera Laurenta Blanca, któremu kibice wierzyli, że uleczy kadrę z dnia na dzień.
To nieprawda, że nic się nie zmieniło. Gdy wyczytywano nazwisko Blanca, kibice wiwatowali – jego poprzednika Raymonda Domenecha wygwizdywali. Niemal wszyscy piłkarze śpiewali hymn, tak jak zarządził selekcjoner, zaparł się tylko Abou Diaby. Ale czy z nowym trenerem czy starym, z hymnem czy bez, reprezentacja nie potrafi strzelać goli. Do siatki trafił tylko Florent Malouda, najbardziej doświadczony w odmłodzonej drużynie, ale ze spalonego.
Do pokonania Francuzów wystarczyła Białoruś grająca solidnie, bez wzlotów, poza tą sytuacją, w której Siergiej Kisliak strzelił gola pięć minut przed końcem po świetnej akcji Wiaczesława Hleba.
Ledwo eliminacje się zaczęły, a już Francja jest pod ścianą. Ma trudną grupę, poza Luksemburgiem nie widać w niej rywali, których pokonanie byłoby oczywistością. Już we wtorek przed Francuzami najtrudniejszy mecz na wyjeździe, z Bośnią i Hercegowiną.
Kolejne eliminacje komplikuje sobie Portugalia, która dwa razy przegrywała u siebie z Cyprem, wyrównywała, potem dwukrotnie obejmowała prowadzenie i je traciła. Skończyło się remisem 4:4, po którym, jak u Francuzów, zrobiło się gorąco. We wtorek niełatwy mecz w Norwegii, a Portugalia nadal będzie grała bez kontuzjowanego Cristiano Ronaldo i bez trenera, bo Carlos Queiroz jest zdyskwalifikowany za złe potraktowanie kontrolerów dopingowych.