Bez względu na to, kto wygra jesiennie wybory parlamentarne, podział polityczny i walka ideologiczna będą się pogłębiać. Bo od 2015 roku na trwałe weszliśmy w fazę wojny konserwatyzmu z liberalizmem i żadna ze stron nie jest w stanie jej zatrzymać. O ile okres III RP był de facto czasem ideowego kompromisu, o tyle przyszłość będzie zdeterminowana przez wojnę kulturową, nawet jeśli poszczególni gracze chcieliby z niej zrezygnować.
Wbrew powszechnej opinii III RP nie była państwem rozrywanym poważnym konfliktem ideologicznym. Po wstępnej fazie trwającej do 1991, a najwyżej 1993 roku, kiedy to młode państwo kształtowało swoje ideowe fundamenty, w Polsce zapanował pewien konsensus co do ram ideologicznych i politycznych, w których demos powinien się poruszać. W kontekście polityki zagranicznej wyznaczały je nasze aspiracje wstąpienia do NATO i UE, a w sensie ustrojowym – pragnienie takiego ułożenia relacji wewnętrznych, by łączyć pewien konserwatyzm społeczeństwa z wymogami liberalnej demokracji. To właśnie wówczas wypracowano zgniły kompromis w sprawie aborcji, który trwa do dziś, a także pozycję Kościoła i jego obecności w życiu publicznym.
Również inne sprawy ze sfery aksjologii i ekonomii znalazły wówczas, we wczesnych latach 90., swoje kompromisowe i przestrzegane przez wszystkich kształty. Ograniczano rolę państwa, poszerzano zakres wolności gospodarczej, a jednocześnie nie dyskutowano o prawach gejów, eutanazji, legalizacji narkotyków i wszystkich innych zachodnich „modach".
Nihilizm Tuska...
Jak wyglądało to w praktyce? Tak, że postkomuniści zabiegali o poparcie Kościoła w sprawach integracji europejskiej i nie za bardzo naruszali tradycjonalistyczne zwyczaje polityczne, jak obecność księży na uroczystościach państwowych czy w szkołach, a prawica – nawet ta skrajna – akceptowała zachodni kierunek polityki zagranicznej i liberalne rozwiązania w gospodarce. Cimoszewicz, Miller czy Kwaśniewski byli gwarantami pronatowskich aspiracji Polski, a Kaczyński jako ministra finansów obsadził w swoim rządzie ultraliberałkę. Wszyscy przestrzegali norm i zachowań mieszczących się w ramach zgniłego liberalnego porządku demokratycznego.
Zwieńczeniem tego myślenia były rządy PO, a zwłaszcza polityka Donalda Tuska, ujęta w bon mocie o ciepłej wodzie w kranie. Na początku wcale nie drażniła – raczej wyrażała powszechną opinię o tym, czym winna być działalność rządu i zadania państwa. Tusk, jedyny obok Kaczyńskiego prawdziwy nihilista, zrozumiał, jak bardzo ograniczone są możliwości polityka i jak bardzo znikoma jego rola. Być może wpływ na to miało jego historyczne wykształcenie; być może dojrzewanie w Gdańsku, gdzie historię kilka razy spuszczono z łańcucha.