W grudniu ubiegłego roku rekiny zaatakowały turystów kąpiących się przy jednej z plaż na egipskim wybrzeżu Morza Czerwonego. Ambasada polska w Kairze, uprzedzając możliwe nieszczęścia, wydała komunikat zalecający plażowiczom, by korzystali z kąpieli jedynie w basenach przy hotelach. Masowa rewolta przeciw władzom w Egipcie i Tunezji, która wybuchła w następnych tygodniach, była całkowitym zaskoczeniem.
Nikt nie przewidywał, że turyści będą narażeni na niebezpieczeństwa potencjalnie znacznie groźniejsze niż rekiny. Czy w tym roku będziemy mogli bezpiecznie wyjeżdżać do tych krajów? Czy można wierzyć zapewnieniom, że sytuacja wraca do normy? Polscy ambasadorzy i konsulowie uważają, że bez obaw można planować wakacje na plażach w regionach turystycznych. Gorzej jest – i prawdopodobnie będzie – z wycieczkami fakultatywnymi, a zwłaszcza zwiedzaniem na własną rękę krajów ogarniętych rewolucyjnym wrzeniem. Poza terenami hoteli, plażami i sąsiadującymi z nimi miejscowościami żyjącymi z turystów nic już nie będzie tu takie samo jak przed rewolucją – w każdym razie przez długi jeszcze czas.
Coraz więcej lotów
W połowie stycznia tunezyjskie i egipskie kurorty – choć fale niepokojów i zamieszek do nich nie dotarły – niemal się wyludniły. Teraz hotele znów zaczynają się tu zapełniać. Pierwszy samolot ze 150 polskimi turystami wylądował w Tunezji już 3 marca. Obecnie, po trzech tygodniach, liczba lotów wzrosła do sześciu tygodniowo. W Tunezji wypoczywa obecnie ok. 700 Polaków – tyle samo w poprzednich latach o tej porze roku.
– Wracają Francuzi, Brytyjczycy, Niemcy. Tunezyjskie instytucje zajmujące się turystyką twierdzą, że dzięki m.in. wielkim kampaniom promocyjnym zorganizowanym np. w Niemczech zaczął się wielki comeback europejskich turystów – wyjaśnia ambasador Polski w Tunisie Krzysztof Olendzki.
Ale w stolicy i w wielu innych miastach wciąż można się natknąć na dyktę zamiast szyb w sklepowych witrynach i ślady pożarów. Nawet w nadmorskim kurorcie Susa (Sousse) spalono kilka budynków, które podobno należały do rodziny obalonego prezydenta Ben Alego. W dniu, gdy po paru tygodniach przerwy znów wylądował w Tunezji samolot z Polski, władzę w kraju objął kolejny „porewolucyjny" premier. Poprzedni zrezygnował w wyniku wielkiej demonstracji w Tunisie, która odbyła się w końcu lutego – podczas walk z policją zginęło wtedy pięć osób. I nie należy się łudzić, że to koniec niepokojów. Wprawdzie godzina policyjna została zniesiona, ale wciąż obowiązuje stan wyjątkowy. Napięcia będą trwały co najmniej do 24 lipca, tj. dnia wyborów, które mają wyłonić nowe demokratyczne władze Tunezji.