Wiele można o Fernando Santosie powiedzieć, ale nie, że jest ciekawym rozmówcą. Od chwili, gdy nas w Kijowie wylosowano do jednej grupy, portugalski trener Greków opowiada o meczu z Polską ogólnikami i nawet nie próbuje dać do zrozumienia, że ma z tego jakąś przyjemność.
Otto Rehhagel, wódz greckich mistrzów Europy z 2004 roku, też za mediami nie przepadał, ale gdy on mówił, a czasem i krzyczał, sala cichła. A Santos chce mieć to jak najszybciej za sobą, wykręcić się banałami i wrócić do pracy.
- Nasze sukcesy biorą się z obrony, ale staramy się znaleźć równowagę między nią i atakiem. Słabe strony Polaków? Nie powiem, bo nie będę im wykładał podpowiedzi na tacy - mówił wczoraj. - Chcę, żeby piłkarze czuli dumę z reprezentowania Grecji. Nikt nie czuje się teraz bardziej Grekiem niż ja - deklarował. Po portugalsku.
Inne powietrze
Taktyka, dyscyplina, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - to jest jego prawdziwy żywioł. Nawet w pewnym momencie przyznał, że w kadrze ma tego za mało, zaczyna się nudzić, chciał odejść z powrotem do pracy w klubach.
Solidna podwyżka przekonała go, by został. Naprawdę solidna, z 400 tysięcy euro rocznie do 650 tysięcy, co wywołało poruszenie, bo w tym czasie wszystkim w greckim futbolu pensje obniżano. Ale narzekania szybko ucichły.