Przypominamy recenzję ze stycznia 2008 r.
Jean-Dominique Bauby, mierny pisarz i redaktor naczelny francuskiej edycji magazynu „Elle", bohater spektakularnych romansów, eksmąż i ojciec trójki dzieci 9 grudnia 1995 roku, w wieku 42 lat doznał wylewu. Po trwającej kilka miesięcy śpiączce obudził się sparaliżowany.
Bauby widział, słyszał, myślał, ale nie mógł mówić ani się poruszać. Funkcjonowała tylko jedna z jego powiek. Dzięki niej mógł komunikować się z otoczeniem. Jedno mrugnięcie na „tak”, dwa mrugnięcia na „nie”. Pielęgniarki czytały kolejne litery alfabetu, a przy właściwej przymykał oko. W ten mozolny sposób układał kolejne słowa. Tak powstała jego książka „Motyl i skafander”, którą na potrzeby kina przysposobił Ronald Harwood.
Film Juliana Schnabla („Basquiat – taniec ze śmiercią”, „Zanim zapadnie noc”) zaczyna się w chwili przebudzenia ze śpiączki. Bauby (Amalric) jest przede wszystkim przerażony. Kamera Janusza Kamińskiego (Złota Żaba na łódzkim Camerimage) ogląda świat jego jedynym sprawnym okiem. Rejestruje obrazy okrojone, drżące, pozbawione ostrości, częściowo zdeformowane. Bohater heroicznie próbuje powrócić do świata żywych, pokonać barierę własnego, bezwolnego ciała niereagującego na komendy mózgu.
Schnabel skupiony na wiernym przekazie książki Bauby’ego robi wszystko, by nie poddać się patosowi i płaskiemu wzruszeniu. Potencjalny melodramat skutecznie przebija zaskakującym w jego położeniu poczuciem humoru bohatera. Sprzyja temu również komentujący wydarzenia wewnętrzny głos, autoironiczny wobec własnej tragedii.