Przyducha groźna dla PO

Jaka przyszłość czeka rządzących?

Aktualizacja: 04.06.2015 11:06 Publikacja: 02.06.2015 20:41

Przyducha groźna dla PO

Foto: Fotorzepa/Jerzy Dudek

Duszno jest. Smutno. Znikąd nadziei. Wszyscy patrzą na siebie wilkiem i mają do siebie żal. Taka przyducha" – opisuje mi barwnie nastroje panujące w Platformie Obywatelskiej po klęsce wyborczej jeden z jej działaczy. Porównanie atmosfery w partii do wody, w której zaczyna brakować tlenu, jest trafne, ale i złowróżbne, bo przyducha w stawie czy jeziorze prowadzi zazwyczaj – zgodnie z encyklopedyczną definicją – do „masowego wymierania zamieszkujących go organizmów". Sondażowa równia pochyła, na jaką po porażce Bronisława Komorowskiego wkroczyła Platforma, zwiastuje, że w jej przypadku może być podobnie.

Rachunki kampanijnych krzywd w PO są długie, bolesne i wielowektorowe. Partyjni liderzy i otoczenie ustępującego prezydenta mają pretensje do sztabu – że był słaby organizacyjnie, że nie podpowiadał, co trzeba robić, że „męczył Bronka bezsensownymi tourami po kraju", nie chciał prowadzić akcji billboardowej, która doskonale udała się Andrzejowi Dudzie, i miotał się od przesadnej pewności wygranej po rozpaczliwą walkę o głosy.

Sztabowcy mają pretensje do partyjnych baronów, że nie wykazywali się inicjatywą, że bardziej myśleli o kampanii parlamentarnej niż prezydenckiej i nie potrafili nawet zorganizować ludzi na wyborcze wiece. I partia, i sztab mają żal do samego prezydenta i jego kancelaryjnych współpracowników, że byli zanadto rozleniwieni i pewni sukcesu, że zlekceważyli Dudę, że za późno zgodzili się na uruchomienie kampanii negatywnej... W takiej atmosferze trudno poważnie analizować przyczyny porażki, a jeszcze trudniej wyciągać z niej wnioski i tworzyć strategię na najbliższe miesiące.

Pierwsze, dość chaotyczne i nerwowe dociekania źródeł nagłej zmiany społecznych nastrojów i pojawienia się aż tak potężnej fali niechęci dla Komorowskiego i Platformy podpowiadają, że przegrany prezydent nie tylko skupił na sobie rozżalenie i rozczarowanie nijakością i słabościami ośmiu lat rządów jego rodzimej partii, nie tylko zapłacił za niedociągnięcia całej transformacji ustrojowej, ale – przede wszystkim – odpokutował za grzechy jego dawnych partyjnych kolegów.

Z wewnątrzpartyjnych badań wynika, że o ile wyborcy mogą jeszcze jakoś zrozumieć kroki takie jak podwyżka wieku emerytalnego czy „skok na OFE" (tłumacząc sobie, że „może tak było trzeba"), o tyle mają do Platformy gigantyczny żal o miękkie lądowanie skompromitowanych różnymi aferami działaczy, o wyjazd Donalda Tuska do Brukseli („poleniuchował i uciekł") czy pojawianie się i tolerowanie przez partie historii typu „zegarek Nowaka", „samochód Biernata" czy „egzamin Grabarczyka". Na ostatniej kampanijnej prostej doszły do tego jeszcze nagrania rozmowy Bieńkowska–Wojtunik, z których – w powszechnym odbiorze – wynikało, że oto jedna z kluczowych postaci ekipy Tuska uważa, że ktoś, kto pracuje za 6 tysięcy, musi być „albo złodziejem, albo idiotą". Pycha, arogancja, lekceważenie własnych zapowiedzi i oczekiwań wyborców w połączeniu z wywołanym przez Kukiza nastrojem antyestablishmentowego buntu i stymulowanym przez Dudę oczekiwaniem zmiany doprowadziły PO do przegranej w wyborach, które miały być lekkie, łatwe i przyjemne, a przyniosły wypowiadaną z ponurą miną konstatację „w d... dostajemy od tego chłystka".

O ile jednak rozpamiętywanie kampanii i poszukiwanie przyczyn klęski przynosi jeszcze jakieś rezultaty, o tyle z pomysłami, jak wybrnąć z „przyduchy", jest znacznie gorzej. Większość polityków PO uważa, że znalezienie kamienia filozoficznego czy też – jak mawia wicepremier Siemoniak – Świętego Graala, który cudownie odmieniłby oblicze i partii, i jej sondaży, będzie niesłychanie trudne.

Żaden pomysł – powrotu do korzeni programowych, reformy konstytucyjnej czy przetasowań personalnych w rządzie – nie wydaje się na tyle nowatorski i atrakcyjny, by w przywiędłą i zgorzkniałą partię wlać otuchę, a jej dawnym wyborcom przywrócić nadzieję na nowe otwarcie. Już widać, że wymuszona europejskim awansem, acz budząca nadzieje, zamiana Tuska na Kopacz nie przyniosła długotrwałego efektu, a pod nieobecność dzisiejszego prezydenta Rady Europejskiej partia jakoś zatraciła zdolność do wygrywania. Choć wśród liderów PO nie słabnie przekonanie, że to Ewa Kopacz powinna prowadzić partię do wyborów parlamentarnych i dopiero po nich powinno się przystąpić do debaty na temat tego, czy jest najlepszym z możliwych liderów, to jednocześnie wiara w nią i jej zdolności do wygrania starcia z PiS jest dziś zdecydowanie mniejsza niż na jesieni zeszłego roku. Choć politycy Platformy wciąż doceniają „decyzyjność" i umiejętność poruszania się premier w meandrach frakcyjnych tarć, to wiara w jej charyzmę i zdolności do uwodzenia wyborców radykalnie osłabły.

O ile jednak liderka Platformy Obywatelskiej może się troszczyć o partię i jej sondaże bardziej niż swoją najbliższą przyszłość, o tyle już wiele innych postaci, które od lat zasiadają w parlamencie i są powszechnie kojarzone z Platformą, spać spokojnie nie powinno.

Wśród partyjnej wierchuszki i otoczenia Ewy Kopacz dojrzewa pomysł przemeblowania najpierw medialnej aktywności, a potem wizerunku i personalnej polityki PO. Przebiegałoby to pod hasłem „więcej Trzaskowskiego, mniej Niesiołowskiego" i polegało na postawieniu na polityków młodszego pokolenia – takich właśnie jak wiceminister spraw zagranicznych (jest on najczęściej wymieniany w partyjnych gabinetach jako ten, który miałby być medialną, a może i polityczną przeciwwagą dla Andrzeja Dudy i Ryszarda Petru) czy nowy minister sprawiedliwości Borys Budka.

Operacja miałaby pokazać nie tylko to, że Platforma ma na swoim zapleczu działaczy młodych, zdolnych i niezgranych, ale także to, że potrafi odsunąć na bok – albo nawet usunąć – tych, którzy od lat uchodzili za świętych i nieusuwalnych. W PO dojrzewa zresztą przekonanie, że jeśli nie zrobi tego sama partia, to i tak dokonają tego obywatele. Już dziś bowiem widać, że najbliższe wybory, jeśli nawet nie przetrącą Platformie kręgosłupa, to solidnie przerzedzą jej parlamentarne szeregi. Z ponad 250-osobowej sejmowej i senackiej reprezentacji Platformy w listopadzie może pozostać połowa, i to przy założeniu, że partia utrzyma poparcie w okolicach 20 proc. Bo jeśli spadnie poniżej tego progu, to kto wie, czy osłabiana atakami opozycji i politycznych nowalijek nie podzieli losu AWS czy SLD, które po okresie rządzenia albo zniknęły z powierzchni ziemi, albo przetrwały w symbolicznym wymiarze.

Autor jest dziennikarzem i publicystą RMF FM i TVN 24

Duszno jest. Smutno. Znikąd nadziei. Wszyscy patrzą na siebie wilkiem i mają do siebie żal. Taka przyducha" – opisuje mi barwnie nastroje panujące w Platformie Obywatelskiej po klęsce wyborczej jeden z jej działaczy. Porównanie atmosfery w partii do wody, w której zaczyna brakować tlenu, jest trafne, ale i złowróżbne, bo przyducha w stawie czy jeziorze prowadzi zazwyczaj – zgodnie z encyklopedyczną definicją – do „masowego wymierania zamieszkujących go organizmów". Sondażowa równia pochyła, na jaką po porażce Bronisława Komorowskiego wkroczyła Platforma, zwiastuje, że w jej przypadku może być podobnie.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej