Rzeczpospolita: Wczoraj zakończyły się XXV Targi Książki Historycznej, trwające od czwartku w Arkadach Kubickiego na Zamku Królewskim w Warszawie. Takich tłumów jak w tym roku targi te jeszcze nie widziały...
Piotr Zychowicz: Pamiętam, jak wiele lat temu targi odbywały się w małym lokalu przy ulicy Racławickiej. Za kontuarami siedziały znudzone panie, którym zamykały się oczy, a po alejkach między stoiskami wiatr przewracał jakiś suchy krzak – jak w westernie. Obok snuło się pięciu starszych panów. Atmosfera jak na stypie. Pusto, smutno, nudno, książki brzydkie i mało ich. Za to na tegorocznych targach, dokładnie w sobotę, przedarcie się od wejścia do stoiska w połowie sali zajęło mi 15 minut. Ledwo przepchnąłem się przez te dzikie tłumy. Rynek książki historycznej jest olbrzymi, ale skoro wychodzi tyle pozycji, to oznacza, że ktoś je czyta. Polacy kochają historię.
A wcześniej nie kochali? Co się zmieniło, że dziś takie tłumy walą na targi i sięgają po te książki?
To jakiś niewytłumaczalny fenomen ostatnich lat. To rzeczywiście dobrze świadczy o Polakach, że filmy historyczne, np. „Wołyń", w kinach biją na głowę komedie romantyczne. Podobnie jest z magazynami historycznymi. Gdy w 2012 roku ruszaliśmy z „Uważam Rze Historia", właściwie nie mieliśmy konkurencji. A dziś, gdy wchodzę do kiosku, widzę więcej magazynów historycznych niż politycznych! Jest to o tyle zaskakujące, że wydawać by się mogło, iż największy boom na historię powinien był przypaść na początek lat 90., gdy wreszcie można było otwarcie pisać o komunizmie, mordach sowieckich itd. Widocznie jednak musiało minąć trochę czasu...
Znowu pojawiają się głosy, że za bardzo skupiamy się na historii, za bardzo żyjemy przeszłością...