Dziś ministerialne akredytacje przyznaje szpitalom Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia – agencja rządowa z siedzibą w Krakowie. Certyfikaty CMJ nie są obowiązkowe, ale dają pewne przywileje – np. podwyższają wysokość ryczałtu dla placówek w sieci szpitali. Docelowo akredytacje CMJ miały być obowiązkowe dla podmiotów, które chciały udzielać świadczeń finansowanych ze środków publicznych.
Niezdrowy monopol
Jak jednak zakłada projekt ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta, certyfikaty uprawniające do leczenia na koszt państwa przyznawać będzie Narodowy Fundusz Zdrowia, który je finansuje. Również do NFZ miałaby należeć kontrola właściwego wykonywania świadczeń.
Czytaj także: Szpitale mogą zmienić właścicieli. Rząd chce je scentralizować
Jak czytamy w uzasadnieniu projektu, NFZ zostanie wskazany jako podmiot realizujący proces akredytacji, które to zadanie należało dotychczas do CMJ, a niespełnienie obligatoryjnych standardów akredytacyjnych będzie wiązało się z nieudzieleniem akredytacji, niezależnie od sumarycznej liczby punktów. Obowiązującym minimum ma być 50 proc. pkt z każdego działu standardów, przy czym obecnie akredytację Ministerstwa Zdrowia uzyskują szpitale, które uzyskują co najmniej 29 proc. pkt w działach związanych z bezpieczeństwem pacjenta, takich jak poprawa jakości, kontrola zakażeń oraz zabiegi i znieczulenia.
Szefowie szpitali cieszą się, że o przyznaniu akredytacji, a tym samym publicznych pieniędzy na leczenie, decydować będzie spełnienie standardów jakości. Uważają jednak, że akredytacje powinna przyznawać jednostka niezależna od płatnika.