Na przykład za przewożony bagaż podręczny, który mieści się w schowku nad głowami można zapłacić 30 albo 60 dolarów. Zależnie od tego, kiedy i jak się płaci. Oczywiście płaci się również za wybór miejsca, jedzenie i picie. Ale nie ma żadnych widoków na podwyżki dla pracowników.
Nagradzanie napiwkami personelu pokładowego wykracza już jednak poza granice innowacyjności, bo przecież stewardesy i stewardzi to nie kelnerki czy kelnerzy, ale gospodarze pokładu, którzy robią znacznie więcej, niż podają posiłki i napoje.
Tymczasem we Frontierze nikt z pracowników nie bierze pieniędzy do kieszeni, wszystko odbywa się elektronicznie, bo pasażer dostaje tablet, na którym do kwoty, jaką płaci za napoje czy posiłek, może dodać 10, 20 bądź nawet 25 procent napiwku. Nie są to duże kwoty, bo kawa i herbata kosztują na pokładzie Frontiera 4,99 dolara, tyle samo trzeba zapłacić za przekąskę. Przy tym napiwek nie jest wynagrodzeniem dla szczególnie starającej się i miłej stewardesy - wpływy z tego tytułu są dzielone równo między wszystkich członków personelu pokładowego danego rejsu.
Czytaj także: Spór o mur Trumpa uderza w lotniska. Trudniejsze podróże do USA
Polscy pracownicy Pan Amu, amerykańskiej linii, która zbankrutowała w 1991 roku, pamiętają, że pasażerowie I klasy często kupowali im jakieś drobne prezenty w sklepie wolnocłowym na pokładzie samolotu. - Było to przyjęte i szefowie doskonale o tym wiedzieli — mówi jedna z polskich stewardes, która pracowała w Pan Amie. Tablety z propozycją napiwków mają również kelnerzy w lotniskowych restauracjach.