Lech jest ostatnią polską drużyną, którą w tym sezonie zauważają jeszcze światowe agencje. Gra w fazie grupowej turnieju o Puchar UEFA i mimo że nie zwyciężył w żadnym z trzech meczów, spotyka się z zespołem, znajdującym się w jeszcze gorszej sytuacji – Feyenoord przegrał wszystkie trzy mecze. W grupie H, gdzie są Polacy, awans zapewniło sobie tylko CSKA Moskwa. Lech, Deportivo La Coruna i Nancy wciąż walczą, Feyenoord stracił szanse.
Złożoność sytuacji sprowadza się do tego, że Lech awansuje do następnej fazy rozgrywek, jeśli pokona Feyenoord, a w spotkaniu Deportivo z Nancy nie będzie remisu. Jeśli jednak w La Coruni nikt nie wygra, to Lechowi do szczęścia potrzebne będzie zwycięstwo różnicą co najmniej dwóch bramek. Ponieważ obydwa mecze rozpoczną się o tej samej porze, o żadnych kalkulacjach nie może być mowy. Każda z czterech drużyn da z siebie wszystko.
Nadzieje polskich kibiców budowane są na postawie Lecha w jesiennych meczach ekstraklasy. Poznaniacy zajmują pierwsze miejsce i chociaż nie wygrali żadnego pojedynku o Puchar UEFA, w każdym walczyli do upadłego. Ostatni mecz, zremisowany z Deportivo 1:1, był jednym z najlepszych, jakie ze znanym przeciwnikiem rozegrała w ostatnich latach polska drużyna. O trenerze Lecha Franciszku Smudzie mówi się, że zaszczepił Lechowi „widzewski charakter”.
Przed dwunastoma laty Smuda zdobył z Widzewem mistrzostwo Polski i grał z nim w Lidze Mistrzów. Tamta drużyna nawiązywała do tradycji Widzewa Zbigniewa Bońka – grała do końca, widząc szansę nawet w 90. minucie. Tak też grał Widzew Smudy, a teraz prowadzony przez niego Lech.
Feyenoord to najbardziej „polski” z holenderskich klubów. W roku 1970, kiedy Feyenoord przyjechał do Warszawy na półfinałowy mecz o Puchar Mistrzów z Legią, towarzyszyło mu kilka tysięcy kibiców. Takiego najazdu stolica Polski wcześniej nie przeżywała. Po raz pierwszy zobaczyliśmy, jak wyglądają kibicowskie akcesoria – flagi, kapelusze, szaliki. Przejęli je prywatni przedsiębiorcy i na tych wzorach zaczęli nieśmiało swoją produkcję. PRL trwał jeszcze prawie 20 lat więc o przełomie w obyczajach trudno mówić, nie ulega jednak wątpliwości, że to właśnie Holendrzy z Rotterdamu byli dla polskich kibiców pierwszymi wzorami do naśladowania.Piłkarze Feyenoordu też.