Gdy siedem lat temu świeżo wybrany na pierwszą kadencję Bush stawał przed połączonymi izbami Kongresu USA, amerykańskie wojska nie uczestniczyły w żadnej operacji bojowej, budżet miał nadwyżkę, a ponad 60 procent Amerykanów miało o prezydencie dobre zdanie. W poniedziałkowy wieczór inny, ogromnie niepopularny Bush, przemawiał do innej, zmęczonej wojną i obawiającej się recesji Ameryki.
W jego przemówieniu niewiele było z ambitnych planów i wielkich idei z poprzednich lat. Koncentrował się raczej na sprawach bieżących.– Przy kuchennych stołach w całym kraju panuje obawa o przyszłość naszej gospodarki – przyznał, ale wyraził nadzieję, że Senat przyjmie program ożywienia gospodarki poprzez przekazanie 150 miliardów dolarów z kasy państwa w ręce konsumentów i firm. Jedną czwartą wystąpienia Bush poświęcił poprawiającej się sytuacji w Iraku. Wielu Amerykanów ma już dosyć tej wojny, a czołowi demokratyczni kandydaci na prezydenta, Hillary Clinton i Barack Obama, zapowiadają rychłe wycofanie w razie zwycięstwa w wyborach. – Niektórzy mogą powątpiewać w skuteczność naszej strategii, ale wśród terrorystów nie ma takich wątpliwości. Al Kaida jest w Iraku w odwrocie – stwierdził.
Komentatorzy amerykańscy podkreślają, że mało kto już słucha słów Busha. Reakcje mieszkańców Miami, którzy pochłonięci są wyborami następnego prezydenta, zdają się to potwierdzać. – Bush może mówić, co chce, to już nie ma znaczenia – mówi Jamie Ricco, 42-letni republikanin, który podkreśla, że na Busha głosował.Sporo uwagi media poświęciły natomiast chłodnym relacjom między dwojgiem senatorów obecnych tego wieczora na sali: Hillary Clinton i Barackiem Obamą. Oboje wyraźnie się unikali.