Żyłem w Ameryce, gdzie wiara w karę śmierci jest częścią narodowej tożsamości. Miałem dom na plaży, byłem członkiem klubu sportowego, jeździłem drogim samochodem i wierzyłem w karę śmierci. Niekoniecznie w tej kolejności. Są rzeczy, nad którymi człowiek się na co dzień nie zastanawia. Nie chcę krytykować amerykańskiego stylu życia, ale Amerykanie często bezmyślnie akceptują wszystko, co wmawiają im politycy i media.
[b]Czym jest kara śmierci dowiedział się pan dopiero w więzieniu?[/b]
Nie wiem, jak to jest, gdy jest się winnym morderstwa, ale wiem, jak to jest, gdy jest się niewinnym i siedzi się w celi śmierci. Szukałem odpowiedzi na pytanie, dlaczego tam trafiłem. Myślałem o tych, którzy przede mną zostali skazani na śmierć, i już nie żyją. Ludziach, na których wyrok został wykonany. Jeden z moich współwięźniów siedział 20 lat w celi śmierci. Twierdził, że jest niewinny. Został stracony. Dzięki testom DNA stwierdzono potem, że mówił prawdę. Ale było za późno. Bałem się, że ze mną będzie podobnie.
[b]Co pozwoliło panu przetrwać?[/b]
Na początku myślałem, że zwariuję. Nie pozwalali mi opuścić celi. Nikt mnie nie odwiedzał. Trzy posiłki dziennie, trzy prysznice tygodniowo i cztery ściany. Jadłem rozgotowaną papkę plastikową łyżeczką. Uratowali mnie rodzice i setki listów poparcia, które dostawałem z całego świata. Od zwykłych ludzi, polityków i organizacji walczących o prawa człowieka. Nawet Jan Paweł II wysłał mi list. To wiele dla mnie znaczyło, bo jestem katolikiem. To, że papież się za mnie modli, dodało mi otuchy.
[b]Proces został wznowiony i w 2001 roku wyszedł pan na wolność. Nie czuł panu żalu do systemu, który pana skazał?[/b]