„Feniks nadziei nie powstanie z popiołów po pożarze buszu” – pisał wczoraj „The Australian”. „Biały popiół głębokości kilku centymetrów, równo rozsypany po betonowej płycie. Oto czym stanie się twoje życie – wszystko, co posiadasz ty i twoja rodzina, wszystko, co tworzy ciebie, wszystkie rzeczy cenne i pamiątkowe – gdy pochłonie je wielki ogień” – czytamy w artykule.

Australijskie gazety pełne są dramatycznych opisów i równie dramatycznych zdjęć. Pożary przesłaniają inne tematy – i trudno się dziwić. Dla Australijczyków trwają prawdziwe dni żałoby narodowej.Policja prowadzi intensywne śledztwo w sprawie możliwych podpaleń. – Nie ma wątpliwości, że były to celowe podpalenia – powiedział premier stanu Cictoria John Brumby.

Policja wykryła sześć źródeł sobotnich pożarów i twierdzi, że celowo wywołano co najmniej jeden z nich. Z pewnością też nowe pożary, które wybuchły we wtorek, są efektem podłożenia ognia. Federalny prokurator generalny Robert McLelland oświadczył, iż każdemu oskarżonemu o podpalenie grozi kara dożywotniego więzienia. Premier Australii Kevin Rudd ujął to jeszcze dosadniej: – Trzeba pozwolić, by zgnili w więzieniu.

Tymczasem politycy oskarżają się wzajemnie o zaniedbania. Nieporozumienia na linii rząd federalny – rządy stanowe doprowadziły do zaniedbań przy uruchamianiu systemu ostrzegania przed pożarami. Poprzedni premier federalny John Howard obiecał w zeszłym roku pomoc dla stanu Victoria, ale przegrał wybory parlamentarne, a nowy rząd odłożył sprawę – i zajął się nią dopiero 4 lutego, czyli na trzy dni przed tym, jak wybuchły najgorsze pożary.

Jak pisał „Sydney Morning Herald”, fatalny w skutkach okazał się program, w którym mieszkańcy zagrożonych miast słyszeli wezwania: zostańcie, by bronić swych domów – lub uciekajcie. Tymczasem pożary były tak silne, że w wielu przypadkach obrona była niemożliwa. „Trzeba było powiedzieć ludziom: w tych warunkach nie uda się wam przeżyć. Nie powinniście zostawać” – mówiła gazecie mieszkanka Port Melbourne. Jej rodzice zostali i zginęli.