Waltraud B. była głodna i zjadła w pracy kilka pierogów, które wyjęła z firmowej lodówki. Z domu opieki, w którym pracowała od 17 lat, została zwolniona dyscyplinarnie. Decyzję pracodawcy potwierdził kilka dni temu sąd. Barbara E., kasjerka w jednym z berlińskich supermarketów, nie zaksięgowała dwóch bonów klienta za zwrot butelek o wartości 1,3 euro. Także ona trafiła natychmiast na bruk po 30 latach nienagannej pracy. Mehmet B., pracownik firmy oczyszczania miasta, zabrał z pojemnika na śmieci krzesełko dla dziecka. Dostał za to wymówienie.
Nie ma dnia, w którym niemieckie media nie prezentowałyby kolejnych przykładów działań nieludzkich i bezlitosnych pracodawców. – Wszystkiemu winien gospodarczy neoliberalizm, zgodnie z którym pracownik jest po prostu traktowany jak maszyna – głoszą szefowie związków zawodowych.
Niemieckie sądy od dziesięcioleci stają po stronie pracodawców pozbywających się pracowników, do których stracili zaufanie. “W czasach kryzysu taka surowość jest fatalnym sygnałem dla społeczeństwa” – napisał “Die Welt”. Inne media przypominają o szpiegowskich materiałach koncernu Lidl stworzonych na podstawie podsłuchów rozmów załóg i nagrań z wszechobecnych kamer. Temat aktualny, bo trwają jeszcze procesy menedżerów koncernów Deutsche Telekom i Deutsche Bahn, którzy zlecali firmom detektywistycznym monitorowanie nie tylko rozmów telefonicznych swych pracowników, ale i ich kont bankowych. Sprawdzali, czy nie mają dodatkowych dochodów, na przykład z łapówek. – Śledzenie pracowników ma w Niemczech rozmiary epidemii – twierdzi Achim Neumann z centrali związkowej Verdi.
Ostatnio w ogniu krytyki znalazł się koncern Daimler, który zażądał od przyjmowanych do pracy szczegółowych badań krwi. Jest to sprzeczne z prawem – tego typu badaniom poddać się muszą jedynie niektóre grupy zawodowe, jak piloci czy maszyniści .
– Oburzenie zwykłych obywateli jest tym bardziej zrozumiałe, że pamięta się o wypłatach kosmicznych odpraw oraz bonusów dla menedżerów wielu firm, banków i instytucji finansowych odpowiedzialnych za obecny kryzys – mówi Alexander Salhi, socjolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.