Do zdarzenia doszło w marcu tego roku w Stanach Zjednoczonych podczas lotu z Charlotte w Północnej Karolinie do Tallahassee na Florydzie. Kilka kilometrów od lotniska, podchodząc do lądowania, pilot zauważył mały obiekt lecący w jego kierunku.
Maszyna przeleciała tak blisko kierowanego przez pilota Boeinga, że bez problemu można było szczegółowo opisać jej wygląd. Pilot tłumaczył, że w pewnym momencie maszyny znajdowały się na kursie kolizyjnym i był przekonany, że katastrofa będzie nieunikniona. Gdy obiekt zniknął z jego pola widzenia, podejrzewał, że dron uderzy w skrzydło samolotu.
Według opisu, do którego dotarł dziennik "Wall Street Journal" dron posiadał wojskowy kamuflaż, jednak nie należał do amerykańskiej armii. Pentagon zaprzeczył, by korzystał z maszyn o kolorystyce opisywanej przez pilota. Wykluczono również, by dron mógł należeć do miejscowej policji.
Sytuację obecnie próbuje wyjaśnić Federalny Urząd Lotnictwa i FBI. Władze podejrzewają, że maszyna mogła należeć do prywatnego właściciela. Posiadanie takiej maszyny jest na Florydzie zabronione.
Obecnie trwa śledztwo w sprawie kilku podobnych sytuacji. Szczegóły dochodzenia są otoczone tajemnicą.