Znowu zaczęło się od protestu młodych sfrustrowanych brakiem pracy i perspektyw. I znowu na prowincji, z dala od stołecznego Tunisu i kurortów nad Morzem Śródziemnym. Dokładnie w tej części kraju, w której zaczęła się rewolucja pięć lat temu - w środkowo-zachodnim interiorze.
I tak jak wtedy najpoważniejsza sytuacja panuje w mieście Kasserine, 90-tysięcznej stolicy prowincji przy granicy z Algierią (choć rewolucja zaczęła się w leżącym kilkadziesiąt km stąd Sidi Buzid, gdzie w grudniu 2010 podpalił się Mohamed Buazizi, obwoźny sprzedawca warzyw i owoców).
W Kasserine, gdzie protesty trwają od sześciu dni, jest już jedna ofiara śmiertelna, która może się stać symbolem nowego buntu.
To Rida Jahjaui, absolwent bez szans. Jak piszą tunezyjskie media, dowiedział się, że wykreślono go z krótkiej listy starających się o zatrudnienie. To skłoniło go do protestu przeciwko lokalnemu nepotyzmowi. W ostatnią sobotę wszedł na słup energetyczny i zagroził, że popełni samobójstwo. Los go wyręczył, zaplątał się w linę pod wysokim napięciem i zmarł.
W Kasserine wściekła młodzież walczy od kilku wieczorów z policją. Już po trzech dniach w szpitalu było prawie 250 osób zatrutych gazem używanym przez oddziały do zwalczania demonstracji. Władze wprowadziły godzinę policyjną, ale to nie powstrzymało buntowników.