Nawet najbardziej doświadczeni policjanci byli w szoku, gdy wyciągali w niedzielę ciała zabitych z gejowskiego klubu The Pulse w Orlando na Florydzie. 29-letni Omar Mateen, którego rodzice przyjechali z Afganistanu, wtargnął o drugiej nad ranem do klubu, w którym w rytm latynoskiej muzyki bawiło się 320 osób. W ciągu trzygodzinnej rzezi, przypominającej masakrę w paryskim Bataclan 13 listopada ub.r., Mateen zdołał zabić z karabinu maszynowego 50 osób i ranić kolejne 53.
Ciała ofiar padały jedno na drugie, w zupełnej ciemności ludzie próbowali znaleźć drogę ucieczki. Siły porządkowe zjawiły się na miejscu dopiero po kilkudziesięciu minutach. I choć terrorysta działał w pojedynkę, został zabity dopiero o piątej nad ranem przez funkcjonariuszy specjalnych jednostek policji SWAT. Ameryka, która przez 15 lat potrafiła zapobiec atakowi islamskich terrorystów na naprawdę wielką skalę, teraz okazała się bezbronna.
Mateen regularnie uczęszczał do meczetu w swojej rodzinnej miejscowości – Port St Lucie na Florydzie. Ale dopiero po wtargnięciu do klubu The Pulse zadzwonił pod numer alarmowy 911 i oświadczył, że działa w imieniu tzw. Państwa Islamskiego. Przed nim na taki „akt podległości" zdecydowało się tylko jeszcze trzech terrorystów w USA, w tym małżeństwo, które w San Bernardino zabiło 13 osób w grudniu zeszłego roku. Przywódcy Państwa Islamskiego uważają, że taka deklaracja, uczyniona publicznie, np. poprzez media społecznościowe, wystarczy, aby stać się autentycznym dżihadystą.
Rytuał Mateena jest zresztą bezpośrednią odpowiedzią na apel rzecznika terrorystycznej organizacji Abu Muhammada al-Adnaniego, który niedawno zaapelował o podejmowanie na własną rękę przez zwolenników tzw. Państwa Islamskiego aktów terrorystycznych w czasie ramadanu.
– Najmniejsza akcja, jaką przeprowadzicie w sercu swojego kraju, jest dla nas ważniejsza od największej kampanii podjętej przez nas samych. Dlatego nie proście kogokolwiek o pozwolenie na działanie – uznał Adnani.