François Fillon nigdy nie przestał w to wierzyć. Na pytanie, na kogo będzie głosował w drugiej turze, jeśli sam się w niej nie znajdzie, odpowiadał niezmiennie: – Przejdę do drugiej tury!
Były premier był przekonany, że uda mu się powtórzyć niespodziewany sukces z listopada, kiedy w ciągu trzech tygodni z czwartego miejsca (przed nim byli Nicolas Sarkozy, Alain Juppe i Bruno Le Maire) rzutem na taśmę wygrał prawybory i został kandydatem Republikanów.
Teraz takiego odbicia w sondażach nie widać, ale wynik analizy instytutu OpinionWay dla dziennika „Les Echos" stanowi jednak przełom. Po raz pierwszy od wielu tygodni Fillon zdobył w nim 21 proc. głosów, tylko o 1 pkt proc. mniej niż Marine Le Pen i centrysta Emmanuel Macron (po 22 proc.) oraz już wyraźnie więcej niż kandydat radykalnej lewicy Jean-Luc Melenchon (18 proc.).
Od Fillona odszedł mniej więcej co dziesiąty Francuz, gdy tygodnik satyryczny „Le Canard Enchaine" ujawnił w styczniu, że przez dziesięciolecia opłacał z pieniędzy publicznych swoją żonę jako fikcyjną asystentkę parlamentarną.
Polityk, który szedł do wyborów z najbardziej radykalnym programem oszczędnościowym i przedstawiał się jako zaangażowany katolik oraz najuczciwszy spośród 11 kandydatów, nagle stał się w oczach wyborców niewiarygodny. Tym bardziej że wbrew zapowiedziom nie zrezygnował z walki o Pałac Elizejski, gdy prokuratura 15 marca formalnie postawiła jego (i żonę) w stan oskarżenia.