W niedzielę Szwajcarzy wybrali nowy parlament. Zwycięstwo drugi raz odniosła skrajnie prawicowa Szwajcarska Partia Ludowa (SVP/UDC). Zdobyła prawie 30 procent głosów. Triumf zawdzięcza człowiekowi, który przeistoczył ją z lokalnego ruchu ludowego w ogólnonarodową partię mieszczańską – Christophowi Blocherowi.
Nawet jego najbardziej zagorzali przeciwnicy nie potrafią mówić o niczym innym. Za nim albo przeciwko niemu – to kwestia, która dzieli kraj. Niektórzy są nawet gotowi rozbić szwajcarski model demokracji oparty na zasadzie koalicji wszystkich dużych partii, by zablokować mu drogę do rządu. Niski, brzuchaty. Christoph Blocher przypomina pogodnego wiejskiego nauczyciela. W rzeczywistości jest energiczny, uparty i zasadniczy. Uchodzi za charyzmatycznego mówcę, który potrafi porwać masy.
Jego wizja polityczna jest ujmująco prosta: podzielić kraj na czarnych i białych, na Szwajcarów i cudzoziemców. Ci pierwsi, uczciwi obywatele płacący podatki, powinni być chronieni przed nielegalnymi imigrantami. Rozwiązanie, które proponuje, jest równie proste: usunięcie wszystkich dopuszczających się przestępstw cudzoziemców wraz z rodzinami ze Szwajcarii.
– Jest szczery do bólu – tak reklamuje go SVP na swojej stronie internetowej. „Christoph Blocher mówi, co myśli, bez fałszywej poprawności politycznej” – czytamy.
Szczerość ta pozwoliła synowi pastora wykreować się na obrońcę tradycyjnych szwajcarskich wartości, którym zagrażają imigranci, UE i ONZ. – Szwajcaria – twierdzi – musiała niegdyś bronić swej wolności. Teraz powinna jej bronić na nowo. Przed lewicą i przed Unią Europejską.