U demokratów różnice w notowaniach między trójką Barack Obama, Hillary Clinton i John Edwards mieściły się w granicach błędu statystycznego.– Jeszcze nie zdecydowaliśmy. Na nasze poparcie może liczyć albo Romney albo Obama
– mówią jednym głosem Steve i Helen Brown, para emerytów, z którą rozmawiam podczas wiecu republikanina Mitta Romneya w Cedar Rapids. Nie przeszkadza im to, że dwaj kandydaci reprezentują inne partie. – Dla mnie liczy się coś innego, coś trudno uchwytnego, coś w osobowości kandydata – mówi pani Brown. Podobnie uważa wielu innych wyborców. A ponieważ w tym roku w prawyborach ma wziąć udział rekordowa liczba osób, które nigdy dotąd nie głosowały, autorom sondaży trudno jest przewidzieć wyniki.
Prawdziwą zmorą dla ankieterów są takie osoby jak Laura Belick, 20-letnia pracownica sklepu fotograficznego, która wzięła dwa dni wolnego, by przyjrzeć się wszystkim ważniejszym kandydatom z obu partii. – Jeździmy po okolicy i słuchamy. A to Clinton, a to Huckabee, a to Romney – wyjaśnia. W badaniach towarzyszy jej narzeczony. Oboje mają w rękach notesy i co jakiś czas coś w nich zapisują. – Nie interesuje nas przynależność partyjna, lecz sam kandydat – mówi chłopak.
Wiele osób czeka z decyzją do ostatniej chwili. – Podjąłem decyzję dziś rano, głosuję na Romneya – mówi mężczyzna w średnim wieku, przyklejając sobie na kurtce jedną z rozdawanych przez ludzi Romneya nalepek w barwach narodowych. Piotr Gillert z Cedar Rapids