Już nazajutrz po wyborach w podwaszyngtońskim domu Johna Hughesa rozdzwonił się telefon. – Krewni i przyjaciele z różnych stron kraju nagle zaczęli interesować się naszą gościnną sypialnią, sofą w salonie, a nawet kanapą w bawialni – opowiada Hughes, właściciel niedużej firmy usługowej. Przed 20 stycznia do domu państwa Hughesów zjechać ma co najmniej 10 gości. Wszyscy na inaugurację. Według różnych szacunków, świadkami tego wydarzenia może być od półtora do czterech milionów ludzi.
National Mall, czyli ogromny, długi na trzy kilometry pas zieleni rozciągający się na zachód od Kapitolu, był już sceną niejednego wielkiego zgromadzenia. Od zaprzysiężeń kolejnych prezydentów po antywojenne demonstracje, patriotyczne parady czy zloty harleyowców.
To tu Martin Luther King wygłaszał swe słynne przemówienie w 1963 roku przed tłumem szacowanym na 200 – 300 tys. To tu wreszcie ponad milion osób było świadkami zaprzysiężenia Lyndona Johnsona, co jest na razie rekordem. Chętnych do uczestniczenia w inauguracyjnym święcie Obamy może być jednak nawet trzykrotnie więcej.
[srodtytul]Widok na telebim [/srodtytul]
Czy amerykańska stolica, licząca około 600 tys. mieszkańców, poradzi sobie z tym potopem? Waszyngtońskie władze mają co prawda duże doświadczenie z wielkimi imprezami, ale i im przydarzały się poważne wpadki. Najbardziej pamiętna miała miejsce podczas obchodów dwustulecia Deklaracji niepodległości 4 lipca 1976 r. Miasto apelowało wówczas do wszystkich uczestników, by zostawili samochody na parkingach i dojechali na Mall specjalnie zorganizowanymi środkami komunikacji miejskiej. Środki okazały się dość niespecjalne, co zaowocowało pamiętnym chaosem i niekończącymi się korkami.