– Podczas wcześniejszych badań ponad połowa naszych respondentów twierdziła, że nie pójdzie na żadne wybory, a ponad 80 proc. pytanych uważa, że nie ma żadnego wpływu na politykę – powiedziała „Rzeczpospolitej" socjolog Natalia Zorkaja z moskiewskiego Centrum Lewady.
Znacznej i widocznej już w czasie kampanii wyborczej apatii zarówno wyborców, jak i samych kandydatów do parlamentu towarzyszyło rozdrobnienie sceny politycznej. W wyborach startowało 14 partii politycznych (dwa razy więcej niż w 2011 roku). Spośród nich tylko trzy są opozycyjne: liberalne Jabłoko, Parnas i częściowo ugrupowanie byłego prezydenckiego „rzecznika praw biznesmenów" Borysa Titowa „Partia wzrostu".
Po co się wychylać
Ale faworytami były cztery inne partie, te same od półtora dziesięciolecia: prezydencka „Jedinaja Rossija", „Sprawiedliwa Rosja" (założona w 2006 roku na polecenia Kremla, jako lewicowa opozycja wobec rządzących), LDPR Władimira Żyrinowskiego oraz nieśmiertelni komuniści z Giennadijem Ziuganowem na czele.
– Nikt nie zna programów ani jednej partii tak zwanej „opozycji systemowej". Władze wspierają je jednak, pewnie po to, by zbierały tzw. elektorat protestu – tłumaczy Zorkaja.
Mimo że ta normalna opozycja (zwana w Rosji „pozasystemową") – po dziesięcioleciu represji – nie cieszy się poparciem społecznym, to właśnie przeciwko niej prowadzona była w trakcie kampanii wyborczej propagandowa nagonka. To wystarczyło, by znacznie zmniejszyć jej szanse. – Jeszcze w latach 90. żywiliśmy naiwną wiarę, że „człowiek radziecki" wkrótce zniknie, wraz ze swoim, typowo radzieckim strachem. Ale po rozbiciu ruchu demokratycznego na przełomie lat 2011–2012 władze prowadziły „chirurgiczne represje" – na niewielką skalę, ale bardzo nagłośnione. Od razu powrócił strach i wieczne wytłumaczenie „człowieka radzieckiego": a po co będę się wychylać, jeszcze oberwę – tłumaczy Zorkaja mechanizm stłamszenia społecznych dążeń w Rosji.