Waldemar Świerzy ?(1931–2013)

Waldemar Świerzy, malarz, grafik, wielki mistrz plakatu, jeden z tych, którzy tworzyli jego słynną polską szkołę. Zmarł w Warszawie, miał 82 lata – pisze Monika Małkowska.

Aktualizacja: 29.11.2013 07:16 Publikacja: 28.11.2013 14:50

Bulwar Zachodzącego Słońca, 1957, plakat zaliczany do światowej klasyki; autor Waldemar Świerzy

Bulwar Zachodzącego Słońca, 1957, plakat zaliczany do światowej klasyki; autor Waldemar Świerzy

Foto: materiały prasowe

Opinia dla „Rz": Andrzej Pągowski o Waldemarze Świerzym

„Urodziłem się w niedzielę 9 września 1931 roku w mieście, które za mojego życia czterokrotnie zmieniało nazwę – z Katowic na Kattovitz, potem na Stalinogród i znów na Katowice" – tak zaczął autobiografię Waldemar Świerzy. O artystycznych studiach wspominał bez zbędnych szczegółów. Za to z radością opowiadał o pierwszej pracy, którą zaczął w święto – 1 lipca 1952 roku. Od razu w Warszawie!

Zobacz galerię zdjęć

Przyjechał wtedy do stolicy ze szczoteczką do zębów i kilkoma koszulami, planując zostać tydzień. Ale już następnego dnia po przyjeździe dostał zamówienie na plakat. I tak to się zaczęło. Z hotelu przeniósł się na zaadaptowany na pracownię strych. Pozostał w tym samym mieszkaniu na Starym Mieście do końca.

Kiedyś odpowiadał na pytania „salonowe" – zabawę modną w XIX stuleciu wśród intelektualnej elity. Na jedno z pytań, które brzmiało „jak chciałbym umrzeć", odpowiedział: zdrowy – na leżąco. Właściwie mu się spełniło...

Jego choroba trwała bowiem tak krótko, że mało który z przyjaciół dowiedział się o niej. Z tego powodu mało kto odwiedził go w szpitalu. Ja nie zdążyłam. Może dobrze – zapamiętam go we wściekle czerwonym szaliku, a nie w piżamie, z uroczym łobuzerskim uśmieszkiem, z którym wygłaszał niepopularne opinie, niepoprawne politycznie poglądy, niepokorne uwagi.

Miał przewrotne – jak twierdził odziedziczone po ojcu – poczucie humoru, nie dla każdego do przyjęcia. Ale jemu nie zależało na podobaniu się. Nad fety i celebry przedkładał kolację w niewielkim gronie naprawdę bliskich mu ludzi. Jak przystało na Ślązaka, lubił dobrze zjeść i przyrządzić niektóre regionalne potrawy (pamiętam rewelacyjne klopsy w ciężkim pomidorowym sosie).

Chronicznie nie znosił tłumu; zżerała go trema, gdy miał przemówić do większego grona, nawet do studentów z pracowni plakatu. Do siebie również miał dystans („chciałem zostać malarzem, a zostałem Świerzym"). Naigrawał się ze swojej pracy: „to najzdrowsze zajęcia, jakie znam – przy każdym plakacie robię kilka tysięcy przysiadów i skłonów". Bo nie tworzył przy stole – kładł kartony na podłodze. Cieszył się, że może to robić w domu, nie musi wstawać wcześnie i iść do pracy. Dworował sobie, że jego ulubionym zajęciem jest „dolce far niente" – co przy gigantycznym dorobku, jaki po sobie zostawił, zakrawa na kokieterię.

Ile właściwie zrobił plakatów? Samych cyrkowych było z kilkadziesiąt, muzycznych – setki, filmowych – tysiące. Kiedyś Dorota, jego córka, i żona Magda prowadziły ewidencję. Straciły rachubę, zdaje się, przy trzecim tysiącu. Jeśli do tego dodać pięćset z okładem – okładek do książek (tylko dla PIW-u ponad 200), dwa razy tyle ilustracji książkowych i prasowych, trzy razy tyle niezależnych malunków (słynna seria gangsterska) – to trudno sobie wyobrazić, że kiedykolwiek miał wolny czas.

A przecież jeszcze nauczał. Prowadził zajęcia na Akademii Sztuk Pięknych (kiedyś PWSSP) w Poznaniu, potem na warszawskiej ASP; wykładał na uniwersytecie w Meksyku, w Berlinie, w Kassel. Uhonorowano go wieloma nagrodami (z długiej listy sam najwyżej cenił medale na warszawskim Międzynarodowym Biennale Plakatu, kilkanaście nagród za Najlepszy Plakat Warszawy i nietypowy jak dla artysty laur „Hollywood Reporter" przyznany w Los Angeles); obdarzono tytułami honoris causa. Cieszył się, ale dyskretnie, skromnie.

Pytany, jak określić jego specjalność, mawiał, że jest „patrzaczem". Kimś, kto umie patrzeć i zapamiętywać. Wyliczył mi kiedyś, co potrafi namalować „z głowy": czołg T-34, grzyba prawdziwka, konia, kanarka, gitarę, twarze ulubionych artystów, postaci ukochanych jazzmanów...

Z gitarą nie przesadzał – za młodu grał na niej w studenckim zespole. I całe życie miał melodię do muzyki. Zawsze towarzyszyła mu przy pracy (miał gigantyczną kolekcję winyli ciasno ustawionych na specjalnych półkach; potem ze względów praktycznych przerzucił się na CD). Bawiąc za granicą, znikał na całe dnie w... sklepach muzycznych. Ta pasja odzwierciedliła się w serii „Jazz na plakacie". Myślał obrazkami. Właściwie niewykorzystany talent – powinno się go zatrudnić przy portretach pamięciowych przestępców. Kiedy nie potrafił przypomnieć sobie nazwiska jakiejś osoby, szkicował ją – a Magda bez trudu odgadywała, kogo mąż miał na myśli. Genialny portrecista, potrafił wydobywać podobieństwo w magiczny sposób – chlapnięciami, plamkami, maźnięciami, z bliska abstrakcyjnymi, z pewnej odległości posłusznie układającymi się w rysy bohatera.

Był dowcipny, lecz nigdy złośliwy. Zawsze troszkę poprawiał urodę modeli, dodawał im charakteru, rasy i klasy. Malował tylko temperą. Farby olejnej nie używał, bo nie znosił jej zapachu. Trudną technikę temperową (nie daje się nakładać kilku warstw, nie można niczego poprawiać) opanował mistrzowsko: nie szkicował, malował alla prima, improwizował i osiągał rewelacyjne efekty.

Kiedy zamieściłam na Facebooku wiadomość o odejściu Waldemara Świerzego, ruszyła lawina wspomnień. Wynika z nich, że plakaty Waldka towarzyszyły ludziom kilku pokoleń. Mnie też. Tak często pisałam i czytałam jego nazwisko, że „ż" w słowie „świeży" wydaje mi się ortograficznym kiksem. Mój komputer też się przyzwyczaił i nie podkreśla tego „rz" jako błędu. Wszyscy uznaliśmy, że tak ma być, tak zawsze będzie. Wojciech Freudenreich, także wybitny grafik, napisał kiedyś taką wyliczankę:

Świeżuchny

Świerzusieński

Świeżuteńki

Świeżutki

Świerzy

Wielki

Wybitny

Waldek

Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl