Kilkanaście pejzaży powstało w ciągu pół roku od ostatnich wakacji. Inspiracją dla artysty były jak zawsze krajobrazy jego rodzinnych stron, czyli okolic Dołhobrodów nad Bugiem na Podlasiu, blisko granicy białoruskiej. Pejzaże artysty, oscylujące na granicy abstrakcji, zacierają ostrość konturów i upraszczają formy. A przede wszystkim koncentrują się na grze światła, podszytą metafizyczną tajemnicą. Na wcześniejszych kontrasty między blaskiem i cieniem były mocniejsze. Kolorystyka ostatnich obrazów jest monochromatycznie jasna.
- Wracam na granicy obsesji do przenikliwej świetlistości wody, fantastycznych w niej odbić, kontrastów między nią i otaczającym je światem, zmienności i tajemnicy wpisanej w te znaki - wyjaśnia „Rzeczpospolitej" Stanisław Baj. - Nie chcę jednak mówić górnolotnie, więc poprzestanę na tym, że fascynuje mnie przenikanie pionów i poziomów w pejzażu. I te trudne do zauważenia smugi na płynącej rzece, które przekreślają wszystko, co się wcześniej namalowało. trzeba je oddać idealnie, stawiając kreski tak, aby uzyskać efekt podobny, do istniejącego w akwareli chińskiej lub w drzeworycie japońskim. Ten nieprawdopodobny spokój, połączony z żywiołowym pociągnięciem pędzla.
Zastanawiające, że wielu z nas przez całe życie podejmuje próby niekończących się wędrówek w „poszukiwaniu źródeł" i nigdy do nich nie dociera. W sztuce Stanisława Baja droga do nich wydaje się prosta i naturalna. Może to siła rodzimego pejzażu. Nad Bugiem artysta ma swoje ulubione miejsce – na wysokiej 15-metrowej skarpie, z której widać zakola rzeki na przestrzeni kilku kilometrów.
Jadąc tam, po drodze nieraz zagląda do klasztoru prawosławnego w Jabłecznej lub do sanktuarium Matki Boskiej w Kodeniu, aby „dostroić się" do klimatów otoczenia. A kiedy dociera na skarpę, otacza go pustkowie, bo ostatnia wieś tatarska dawno opustoszała. Choć czasem spotyka starszego mężczyznę, który przyjeżdża tu na rowerze, chwilę postoi nad rzeką, zapłacze za utraconym domem i wraca. Nigdy nie rozmawiają.
Malarstwo Stanisława Baja jest nie tylko reminiscencją tego co widzialne, ale i zapisem emocji i myśli. A zarazem „fizyczną" robotą , ekspresją malarskiego gestu, wyrażającą wewnętrzne energie twórcy i jego wizję świata. To znaczące, że artysta nie maluje z fotografii. A choć robi szkice w naturze, a nawet zdarzało mu się wieźć 4-metrowe płótna nad rzeką, by bezpośrednio chwycić na nim ślady światła (ludzie śmieją się, że nad wodą ryb nie łowi), to tak naprawdę chce w nim zawrzeć nie tylko rytmy natury, ale i własną żywiołowość. – Podejrzewam, że maluję wciąż jeden obraz, który noszę w sobie. Czasem odczuwam satysfakcję, lecz częściej niedosyt - wyznaje.