– Po raz pierwszy powstał program, który podchodzi kompleksowo do wszystkich rozwiązań w zakresie retencji, żeglugi, zapobiegania powodzi oraz małej retencji w rolnictwie – mówił w czwartek Marek Gróbarczyk, minister gospodarki wodnej i żeglugi śródlądowej, podczas zwołanej pośpiesznie konferencji prasowej na tle wysychającej Wisły.
![](http://grafik.rp.pl/grafika2/1528873,9.jpg)
14 mld na łapanie wody
To doniosły moment dla gospodarki, pod obrady Rady Ministrów ma trafić kompleksowy plan poprawy retencji w całym kraju. O rozpoczęciu działań, od kompleksowej analizy stanu polskiej retencji po wielkie inwestycje, rząd ma postanowić za pomocą uchwały, prawdopodobnie – w przyszłym tygodniu. To dość wrażliwy politycznie projekt, który będą prowadziły kolejne rządy, ponieważ zgodnie z zapowiedziami ruszy dopiero w 2020 r., a ma potrwać do 2027 r., z możliwością przedłużenia jeszcze o trzy lata. Prowadzić mogą go więc ministrowie nawet trzech kolejnych rządów.
– Jest to jedyne rozwiązanie, które może dziś zahamować ten bardzo niebezpieczny stan, bo susza uderza nie tylko w rolnictwo, ale oddziałuje negatywnie na energetykę – mówił w czwartek Gróbarczyk. Dodał, że obecnie jest wiele inicjatyw „pseudoekologicznych", które mogą doprowadzić za rok nawet do wyschnięcia Wisły, nie zdradził jednak, które konkretnie pomysły ekologów ma na myśli. – Ten program jest jedynym właściwym kierunkiem, który może doprowadzić do utrzymywania wód w Polsce na poziomie takim, który zabezpieczy odpowiedni poziom wody – podkreślał minister.
Może mieć o tyle rację, że trudno, by z polską retencją, tj. zatrzymywaniem wody przepływającej przez kraj, było gorzej. – Przez prawie 50 lat gospodarka wodna była zaniedbana – mówi „Rzeczpospolitej" dr hab. inż. Bogdan Ozga-Zieliński, profesor Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Wyjaśnia, że zalewy Włocławek i Solina były wybudowane w latach 60., dopiero ostatnio powstały dwa zbiorniki na Odrze i Wiśle, po 25 latach od ich zaprojektowania. – Proces podejmowania decyzji w zakresie gospodarki wodnej w pewnym momencie ustał ze względów finansowych i ruchów proekologicznych, które stwierdziły, że tego typu inwestycje szkodzą środowisku – mówi profesor.