Drożyzna, kryzys lekowy, problemy w szkołach z podwójnym rocznikiem, porażki w polityce zagranicznej rządu – to tematy, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nagle zniknęły z agendy najważniejszych spraw w krajowej debacie publicznej. Nie przypadkiem były to kwestie niewygodne dla PiS. Umiejętnie przykryła je wrzutka „Gazety Polskiej", bliskiego sojusznika obecnie rządzących, o publikacji naklejek „Strefa wolna od LGBT". Tygodnik zapowiedział kontrowersyjną inicjatywę aż tydzień przed publikacją. Od akcji odcięli się politycy partii rządzącej. Wicepremier Jacek Sasin powiedział o naklejkach: „To jest niepotrzebne podgrzewanie atmosfery. W ostatecznym rozrachunku tego typu prowokacje służą drugiej stronie. To jest niepotrzebne, natomiast to, co zrobi redakcja »Gazety Polskiej«, to jest ich suwerenne prawo". Inni politycy PiS również skrytykowali inicjatywę „GP". Mogłoby się wydawać, że doszło wręcz do konfliktu między organem prasowym władzy a władzą. Nic bardziej mylnego.
„Gazeta Polska" sprawnie rozpętała wojnę ideologiczną, na której zyskać może głównie PiS. Jeśli dodamy do tego ataki przemocy na uczestników białostockiego Marszu Równości, które PiS również krytykuje, to partia władzy jawi się jako gołąbek pokoju. Wszak Jarosław Kaczyński zapowiedział: „My nie chcemy wojny, my chcemy, żebyśmy się porozumieli". Politycy partii rządzącej o wszelkie konflikty oskarżają opozycję. Nawet najbardziej charakterna polityk władzy Krystyna Pawłowicz zapowiedziała rezygnację z polityki. Czy potrzeba kolejnych dowodów pokazujących PiS jako partię zgody narodowej? Publiczność ma widzieć to, co iluzjonista chce jej pokazać. A iluzjonista PiS wskazuje PO jako głównego mąciciela spokoju społecznego. Lewicę rządzący dowartościowują jako stronę konfliktu, która ma odbierać wyborców partii Grzegorza Schetyny. PiS liczy, że lewica w koalicji może nie przekroczyć progu 8 proc., ale głosy zabierze Platformie i sama na tym niewiele zyska, jak w 2015 r.
Dzisiaj PiS jawi się jako sprawny iluzjonista, który chce zyskać na wojnie ideologicznej, rozniecając ją cudzymi rękoma. Tygodnik Tomasza Sakiewicza nie ugryzłby ręki, która go karmi. – „Gazeta Polska Codziennie" jest tak niezależna od PiS jak „Komsomolskaja Prawda" od Kremla – pisał Jacek Kurski, kiedy był skonfliktowany z partią Jarosława Kaczyńskiego. Obecny szef TVP na dowód zależności gazety od PiS wskazywał na władze wydawców „GPC", w skład których nie tylko wchodzili politycy PiS, ale również słynna pani Basia, dyrektor biura poselskiego prezesa Kaczyńskiego, oraz osobisty asystent i kierowca. Makiaweliczny plan PiS może się powieść. Gdyby PiS chciał zablokować wydanie naklejek przez „Gazetę Polską", zrobiłby to bez problemu. Gdyby PiS chciał, żeby w Białymstoku nie doszło do zamieszek, ochraniałby oba zgromadzenia jak ostatni Marsz Niepodległości. Im większe emocje społeczne, tym mniej rozmawia się o meritum. Łatwiej straszyć, że środowiska LGBT zagrażają polskim rodzinom, niż uporać się z kryzysem w służbie zdrowia. Lepiej grać emocjami, niż rozwiązywać realne problemy.
PiS przed każdymi wyborami przedstawia się jako partia zgodny i pokoju, a po wyborach zamiast pakietu demokratycznego w Sejmie Jarosław Kaczyński wyzywa opozycję od zdradzieckich mord. A że wyborcy mają krótką pamięć, to PiS może używać tych samych sztuczek.