Skandal? Jaki skandal? Zachowanie Radosława Sikorskiego można zawsze usprawiedliwić. Zwłaszcza, gdy ma się takiego profesjonalnego rzecznika jak Marcin Bosacki. Posłuchajmy:

Porównując wypowiedzi niektórych polityków i mediów w Polsce o "prezydencie z przypadku" albo "rządzie zdrajców", minister słusznie przestrzegł, że to jest groźne. Minister Sikorski nigdy nie mówił o jakimkolwiek rządzie jako rządzie zdrajców. (...) Minister Sikorski ani razu nie wymienił nazwy żadnej partii politycznej. Nie jest też tak, że cała ta partia publicznie podważa legitymizację obecnych rządów. To problem części polityków i mediów ich wspierających.

Niestety, agresywne sformułowania i oskarżenia są faktem w przestrzeni publicznej bądź Internecie. Widzimy, do czego mogą doprowadzić. Ta sama logika stała za szaleńcem z Oslo. Ministrowi nie chodziło o to, że zrobią to ludzie głoszący takie opinie. Sugerował, że rozniecanie argumentów o zdradzie, ta atmosfera, może kogoś pchnąć do działania. Przecież minister Sikorski nie bronił tego mordercy, to człowiek zasługujący na zdecydowane potępienie. (...) Nie można więc twierdzić, że w jakimkolwiek stopniu było to rozdrapywanie wewnętrznych polskich spraw za granicą. Minister Sikorski, mówiąc kolokwialnie, nigdy "nie wywleka" takich spraw na zewnątrz.

Prawda, że łatwo, miło i przyjemnie udało się wybrnąć z "wpadki" Radosława Sikorskiego? Przecież nic złego się nie stało. Wszak od dawna podział jest jasny: języka nienawiści używa opozycyjna wataha z PiS, a słowa ministra z Platformy to mowa dyplomacji.