Pimienau jest członkiem opozycyjnej Partii Konserwatywno-Chrześcijańskiej Białoruski Front Narodowy (PKCh-BNF). Opuścił Białoruś w 2000 roku. Władze Białorusi wszczęły sprawę karną przeciwko niemu o wandalizm i w 2009 roku ogłoszenie o tym, że jest poszukiwany, pojawiło się na stronie internetowej Interpolu.
Radio Swaboda podaje, że służby belgijskie zapewniły rodzinę Pimienaua przed jego wyjazdem na Ukrainę, że z dokumentami, które posiada - legitymuje się tzw. paszportem genewskim - nie powinien być zatrzymany na granicy Unii Europejskiej.
Może i nie powinien, ale został, no i teraz, jak się z tego nie wywinie, może zaliczyć nawet 7 lat, bo tyle przewiduje białoruski kodeks karny za przestępstwo, o które jest oskarżony. Przestępstwo zresztą dość malownicze, mężczyzna jest podejrzany o to, że 11 lat temu w Witebsku, będąc pod wpływem alkoholu pobił i skopał dwie kobiety, w jednym przypadku miał nóż w ręku. On zaprzecza, co akurat nie ma znaczenia, bo się owo skopanie przedawniło, więc go wypuszczono. Ale postępowanie ekstradycyjne trwa.
O ile w jeden przypadek nadgorliwości, nieporozumienia, nadmiernej służbistości można jeszcze uwierzyć, zwłaszcza w naszym nieszczęsnym bałaganiarskim kraju, to w dwa pod rząd już nieco trudniej. Pomijam tu pytanie, czy rzeczywiście 11lat temu pan Pimienau skopał te dwie kobiety i to z nożem w ręku. Ciekawsze jest to, że najwyraźniej jedne polskie służby udzielają poparcia białoruskiej opozycji, zaś drugie polskie służby z dużym uporem, wręcz ostentacyjnie te starania torpedują. Przy czym fakt, że dzieje się to dwa razy pod rząd w ciągu kilku dni, wyklucza przypadkowość takiego działania. Pozostaje sobie odpowiedzieć, dlaczego?
Dzieje się coś dziwnego, czego widzialne symptomy są zapewne jedynie czubkiem góry lodowej, jakiejś dziwnej gry. Już parę razy tak było, że publiczność poznawała nieco więcej ciekawych zdarzeń, które normalnie są przed nami ukryte. Są one w jakiś sposób ujawniane, gdy służby się kłócą, lub starają się zmienić układ sił, wpływów. Czasem kontrolowane przecieki do zaprzyjaźnionych mediów są rutynową czynnością w tej walce. No i dobrze, bo dzięki temu wiemy od czasu do czasu coś więcej. Sztandarowym przykładem jest afera Rywina, gdzie dwie grupy mafijne usiłowały się nawzajem przechytrzyć i w rezultacie obie znalazły się w sytuacji dwóch aktorów - lalkarzy, którym się kurtyna obaliła z hukiem, a oni stali z tymi lalkami z dłońmi wetkniętymi w ich tyłki i z głupimi minami, na oczach publiczności, której zaczęło się to wszystko układać w logiczną całość.