Porucznik, którzy przyszedł do domu z milicjantem i łomem, powiedział, że jestem internowany. Zorientowałem się, że coś jest nie tak, bo dotąd bywałem aresztowany, a nie internowany.
Komorowski trafił najpierw na mokotowski komisariat, a potem do więzienia na Białołęce.
To było już po północy. Spisano nasze dane, a później o świcie wprowadzono nas do opuszczonego wcześniej pawilonu w szpalerze brygady do tłumienia buntów, wyposażonej w tarcze, hełmy, pałki i ujadające psy. Każdy szedł ze swoim tobołkiem: kocem i menażką. Na klatce schodowej na półpiętrze stał telewizor, z którego mówił do nas generał Wojciech Jaruzelski.
O internowanych prezydent mówi:
Każdy zostawił żonę, dzieci, zaniepokojonych rodziców. Niektórzy koledzy mieli dramatyczne przeżycia. Wyciągano ich w bieliźnie z domu, w których zostawała żona w ostatnich dniach przed urodzeniem dziecka.