Na stronie gazeta.pl czytamy:
Andrzej Miczko opowiada, że oddziałem chirurgii szpitala w Goleniowie kierował sześć lat. Właśnie skończył mu się kontrakt. Nowy podpisał 6 lutego. Dyrektor, a właściwie od środy prezes szpitala (placówka została przekształcona w spółkę - 100 proc. udziałów ma powiat), szukając oszczędności, proponował mu niższe pieniądze. Spierali się, ale w końcu przyjął te warunki i podpisał kontrakt do końca 2012 r.
- Następnego dnia dostałem wypowiedzenie. Dyrektor stwierdził, że stracił do mnie zaufanie - mówi "Gazecie" były już ordynator. - To był szok.
Dlaczego dyrektor zmienił zdanie w ciągu 24 godzin? Przeważył... pacjent, który w niedzielę 5 lutego zgłosił się na zmianę opatrunku po operacji. Miczko twierdzi, że nie wiedział, kto to, po czym dodaje:
Uznałem, że nie mogę zająć się nim na oddziale, bo bakterie z rany mogłyby tam się rozprzestrzenić. Nie było zagrożenia życia. Pacjent nie był u nas operowany. Powiedziałem, by następnego dnia zgłosił się do poradni. Z każdym Kowalskim tak samo bym postąpił.