Głupota i nieudolność (zakładając najbardziej im życzliwy wariant) Donalda Tuska oraz jego trampkarzy doprowadziła do tego, że jeśli nawet w Smoleńsku nie było zamachu, to i tak był. To znaczy, z punktu widzenia polityki. W polityce bowiem nie jest istotne, co było, ale co wszyscy sądzą, że było. (...) Po tym, jak Rosjanie w odpowiedzi na pojawienie się przesłanek, iż w tupolewie doszło do wybuchu, demonstracyjnie okazali wybranym dziennikarzom wypucowane do czysta szczątki - gra Putina jest już jasna do bólu.
Publicysta pisze o działaniu prezydenta Rosji:
Putin nakazał (...) brzozę - ściąć i zniszczyć, żeby nie było poza jego "specjalistami" nikogo, kto ją w ogóle widział na oczy. Wrak - umyć. Pole wokół lotniska zaorać, obsypać świeżym piaskiem, obsadzić nowymi drzewami. Z innymi dowodami - przez wzgląd na objętość nie podaję innych przykładów - podobnie. (...) Kto niszczy dowody, ten jakby przyznawał się do zbrodni, i to dla świata oczywiste. Ale właśnie - "jakby oczywiste". Putin dba, by wszelkie poszlaki wskazywały na winę Rosji, ale także, by nie było dowodów rozstrzygających.
Czy Putin kazał zamordować? Tego nie wiemy. Możliwe, że tylko widząc tchórzliwą reakcję Tuska, widząc, jak polski (w tym wypadku trzeba wręcz napisać "polski") rząd boi się go nawet poprosić o jakikolwiek wpływ na śledztwo, dostęp do wraku, do dowodów, kazał nacisnąć wajchę - te gnojki nie odważą się odwołać do Zachodu, choć niby mają różne tam gwarancje, więc idziemy na całość.
Na temat polityki w Rosji: