Jarosław Kaczyński w najśmielszych marzeniach nie wyobrażał sobie zapewne, że jego plan gospodarczy odniesie tak gigantyczny sukces medialny.

Rząd od niedzieli zajmował się podliczaniem skutków finansowych  PiS-owskich propozycji, zupełnie jakby na serio rozważał ich wprowadzenie i tylko powstrzymały go przed tym nadmierne koszty tej operacji. Wrażenie to pogłębił minister finansów Jacek Rostowski, który zwołał wczoraj specjalną konferencję prasową i z pełną powagą przekonywał, że bezpieczeństwo finansowe państwa wymaga zastopowania pomysłów PiS. Minister zapowiedział, że gotów jest przeliczać programy gospodarcze również innych partii opozycyjnych. A ponieważ SLD i Ruch Palikota szykują już własne propozycje gospodarcze, to Ministerstwo Finansów mogłoby mieć liczenia a liczenia, gdyby deklaracje Rostowskiego były poważne.

To pierwszy taki przypadek w historii naszej demokracji, że rząd, zamiast zajmować się swoimi własnymi programami, pochyla się z troską nad propozycjami opozycji. I to w sytuacji gdy resort finansów ma na głowie przyszłoroczny budżet. A opozycja już wytyka, że po ostatniej konferencji premiera o przyszłorocznym budżecie wiadomo tyle, że będzie on bezpieczny i na trudne czasy. -  A konkretów żadnych nie ma, więc nawet nie ma się do czego odnieść - irytował się w rozmowie z „Rz” Dariusz Joński z SLD.

Nietrudno zgadnąć, dlaczego rząd zamiast zajmować się poważnymi sprawami, zdecydował się na akcję PR-owską. Bo o tym, że to był czysty PR, świadczy fakt, iż ministrowie rządu Donalda Tuska na bieżąco komentowali konferencję Rostowskiego na Twitterze śledzonym przez dziennikarzy. Bez wątpienia chodziło o zwrócenie uwagi opinii publicznej na coś innego niż afera Amber Gold, która niespodziewanie wróciła na czołówki informacji. Potwierdził to szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski, który napisał w Internecie: Rostowski pokazuje „piramidę finansową” PiS. Co zapewne miało znaczyć, że każdy ma swoją piramidę finansową - i PiS, i PO. Zapewne intencją PiS nie było przykrywanie afery Amber Gold i przysłużenie się Donaldowi Tuskowi. Z drugiej strony gdyby nie ta okoliczność, program gospodarczy PiS wpadłby w medialną czarną dziurę. Można więc uznać, że obie strony dobrze wyszły na tym spektaklu.