Nie ustaje oburzenie spowodowane nagraniem premiera ze spotkania z politykami PO z Dolnego Śląska. Oburzenie dotyczy naturalnie nie tego, co premier powiedział, ale faktu, że ktoś ośmielił się perfidnie premiera nagrać i pokazać, według jakich reguł i wśród jakiej mentalności odbywają się życie polityków tej partii (zapewne nie tylko tej). Ostatnia w szeregu oburzonych to Renata Kim, reporterka polityczna "Newsweeka", która w radiu TOK FM w mocnych słowach (można by nawet pomyśleć, że ją samą incydent ten zabolał) zbeształa partyjnych szpicli:
To, co mówił premier nie jest żadną wpadką, absolutnie. Gigantyczną wpadką jest to, że ma w swoim otoczeniu ludzi na tyle nielojalnych, na tyle przebiegłych, na tyle pozbawionych jakiejkolwiek etyki i poczucia koleżeństwa i przynależności do jednej partii, że są gotowi nagrywać słowa swojego szefa i wystawiać je mediom.
A co z "pisiorem"? Nic. Okazuje się bowiem, że mechanizmy i terminologia partyjnego trybalizmu panują nie tylko w PO, ale też w redakcji "Newsweeka".
Rozmawiam bez przerwy w gronie moich kolegów w redakcji i mówimy bardzo różne rzeczy. Słowo „pisior" też jest nam bardzo bliskie i znane i używamy go nadzwyczaj często, ale nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek z nas nagrywał te rubaszne rozmowy i przekazywał je dalej. (...)
To jest naganne. (...) Premier ma nieszczęście, że ma w swoim otoczeniu nielojalnych wrogów. I na pohybel im!