Na wrocławskim skwerze, naprzeciwko Muzeum Narodowego, stoi wstrząsający, katyński pomnik. Jest on nie tylko niezwykłą rzeźbą. Otacza go bruk 22. tysięcy kostek – po jednej dla, znanej z imienia i nazwiska, ofiary. Każdy powinien tam stanąć i ogarnąć, czym jest liczba 22. tysięcy zamordowanych ludzi. Przerażająca jest płaszczyzna tego bruku.
Wszystkie ofiary Katynia były kadrą doborową. Elitą ludzkości. Przedwojenny, polski oficer, był człowiekiem formatu dziś niespotykanego. Był prawdziwie wykształcony, światowy, szlachetny, bohaterski. Liczbę ofiar Katynia trzeba pomnożyć przez unicestwione rodziny, osamotnione żony, osierocone dzieci.
Ludzie ci osierocili nie tylko swoich najbliższych. Osierocili również Polskę, czyli nas. Trzebienie najlepszych jednostek naszego narodu trwało zresztą wcześniej i później, ponad sto lat przed i kilkadziesiąt lat po drugiej wojnie. Mordowaniem, agresją wojenną, wywózką, ochotniczą ofiarą. Jak wielki byłby plac z milionów kostek brukowych?
Trzeba było znać w życiu choć parę „przedwojennych" ludzi, by domyślać się, gdzie moglibyśmy być dzisiaj, gdyby tamci przeżyli. Nie bez przyczyny tępiły ich uparcie obce, zbrodnicze systemy. Eksterminacja i demoralizacja polskich elit miały przynieść dominację prymitywu bez tożsamości, szacunku dla wartości, ojczyzny i honoru oraz podległość i strach. Z rezultatami tej historii męczymy się w każdej dziedzinie życia.
Jerzy Janowicz urzeka mnie tym, czego dziś najbardziej potrzebujemy. Ten młody Polak jest waleczny i odważny. Jest zaprzeczeniem układnego, pokornego, zakompleksionego, zastraszonego sovieticusa. Przeciwieństwem niewolnika, który kurczy się z respektu przed „światowcami". Taki być musi. Inaczej nie byłby tam, gdzie jest. Nie sięgałby po zwycięstwo na legendarnych kortach. Gdy upomina sędziego, który ucieka się do nieczystych, prymitywnych szwindli, jestem z niego dumna. Szokuje mnie, że wówczas całe odium komentatorskie spada na ofiarę, zamiast na sprawcę. To sędzia jest ordynarnym, zaściankowym oszustem pozbawionym godności, gdy nie potrafi pogodzić się z klęską faworyta snobistycznej widowni, a może nawet sam chce jej się przypodobać. Może liczy na wytrącenie z równowagi złośliwe i niesportowo potraktowanego gracza. Tacy sędziowie są oznaką spsiałego, współczesnego świata. Nawet pod okiem zgrzytającego zębami Hitlera odbyła się przed wojną olimpiada, a honor sędziego, duch sportu nie pozwolił wówczas jeszcze na jawne szwindle.