Reklama

„Chańba" a ich elementarz - felieton

Ich elementarz jest „nasz", ale dla Ministerstwa

Publikacja: 18.10.2014 20:27

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

„Dres, kokarda, okulary, oto komik – rak Makary, Rymujemy tak jak rak, O, tak, tak! O, tak, tak!" – oto bełkot figlarny z ich elementarza części I.pt. „Jesień".

„Tu mam króliki, a tam krowy, I domek Reksa kolorowy, Tyle tu kur, kosów i sójek, Tu jest mój dom, Tak mówi wujek" - a to casus z niej naukowy. Bełkot „edukacji zintegrowanej", łączący wiedzę o „wiejskiej zagrodzie" z funkcją poetycką także bez grosza kultury literackiej. Dzięki tej żałośnie nieporadnej rymowance ekspresowy nabór do niemieckich zawodówek ma nie tylko zauroczyć się sztuką czytania, ale i posiąść zasób „edukacji przyrodniczej" zawartej w pytaniu: „Jakie zwierzęta mieszkają („mieszkają" – rozumiecie) w wiejskiej zagrodzie?".

Pierwszakowi poddanemu tej obróbce nie należy się adekwatny, porządny obrazek. Ilustracja do lekcji o wsi przedstawia wprawdzie parę stworzeń gospodarskich, z których prawdopodobnie jedno jest sójką, a drugie kosem, ale ani wujka, ani jego domku tam nie widać. Ten czyjś wujek mieszka pewnie z Reksem w jego kolorowym „domku". Ha, pierwszaki, dzięki równie edukacyjnej, wcześniejszej ilustracji placu zabaw, już poznały nie mniej uczoną odpowiedź na pytanie, jakie rośliny i zwierzęta można spotkać w parku. Chodzi o motyla, srokę, kosa i osę, a z roślin o lipę i klon. Jak łatwo zauważyć, najlepiej ze wszystkich ma kos, ponieważ mieszka sobie także w domku wujka ze wsi. Motyla, ani sroki, ani osy w zagrodzie wiejskiej najwyraźniej nie uświadczysz. Podobnie, jak lipy i klonu. Ta z kolei potężna piguła wiedzy o przyrodzie okazuje się fundamentem dumnego zwieńczenia semestru: „Wiem, jakie rośliny i zwierzęta można poznać w parku".

A teraz matematyka. „Jola miała 2 balony. 1 odleciał. Ile balonów ma teraz Jola?" . Etap niemowlęcego liczenia paluszków „Tu sroczka kaszkę warzyła" nastąpi pewnie w letnim zeszycie czwartym ich elementarza. Dziw, że przedtabletowe pokolenia już w drugiej klasie posiadły CAŁĄ tabliczkę mnożenia na wyrywki. Jednak rozumiem, że inne narody strasznie muszą się denerwować, gdy wychodzi na jaw, że już w latach 70-tych Polacy mieli pierwsze, własne „mózgi elektronowe" (komuna skrzętnie zaprzepaściła), że polska młodzież wciąż sobie nieźle radzi, poczynając od gry Marketplace po konkursy Microsoftu, i że na każdym musi robić wrażenie fakt, iż szefową Rady CERNU w Genewie jest Polka. Kluzik – Rostkowska wreszcie w mig to załatwi. Kolejne bryki są już w robocie.

„Nasz elementarz" jest produktem przemocy wobec opinii publicznej w obliczu okazji do przepływu funduszy. Przynętą dla ubogiego ludu. Jako zbiór czterech, przechodnich skryptów nie jest on jednak „mój" i nie może być „nasz". Ich elementarz jest „nasz" dla Ministerstwa, czyli Kluzik i innych pań. Nie jest jedyną, niepowtarzalną książką, jak utrzymuje nazwa skryptów, co sankcjonuje kłamstwo i orwellowski zamęt w systemie pojęć. Nazwanie pliku gniotów naszym elementarzem jest zarazem wdrożeniem totalitarnego lekceważenia dla znaczenia słów i ciosaniem podmiotowości już w szkolnym bloku startowym, bo wysiłek kształcenia jest głównie osobisty. Mój, nie nasz.

Reklama
Reklama

„Nasz elementarz" zawiera kompromitującą ilość rażących cech i błędów. Większą jego część stanowią heterogeniczne instrukcje dla nauczyciela, ustępy nie przeznaczone do samodzielnego czytania. Teksty obce, niezrozumiałe, zaburzające osobistą, unikalną relację dziecka z pierwszym podręcznikiem. „Nasz elementarz" proponuje dziecku równocześnie bohatera zbiorowego, pierwszą klasę komiksowych bohaterów, jego hipotetycznych przyjaciół. Nie daje mu bohatera, z którym mogłoby ono wejść w bliski, indywidualny, kontakt.

„Nasz elementarz" jest dowodem na istnienie pułapek książkowej „edukacji zintegrowanej". Kiedy próbuje się upchnąć wiedzę z kilku dziedzin w skrypcie do początkowej nauki czytania i pisania, to używane pojęcia muszą być zbanalizowane. Cóż taka prymitywna książeczka ma do zaoferowania sześciolatkowi, który błaga mnie o czytanie popularno – naukowego tekstu historii asyryjskich wojowników zamiast bajki na dobranoc? Pięciolatków w jego przedszkolu najbardziej zachwyciły zajęcia o Koperniku. Ku temu jednak przede wszystkim nauczyciel musi dysponować wykształceniem zintegrowanym i to zintegrowanym we własnej głowie, a nie na stronie wspólnego z uczniem bryku. Ich elementarz, zakładając że dzieci są i będą głupie, trzyma się bredni o fikcyjnych planetach i ludzikach.

Z ich elementarza zieje brak nowoczesnej wiedzy językoznawczej i psychologicznej. Kuleje w nim metodologia wprowadzania w polski system fonologiczny (przedwczesne zastosowanie głosek zmiękczonych i miękkich, ubogie ćwiczenia na logatomach, brak uwypuklenia roli samogłosek, itd.). Bulwersuje pojęciowy chaos, lekceważenie systematyki wiedzy o świecie, promocja komiksowej fantastyki i wpajanie irracjonalnych przekonań.

A kanon wiedzy szkolnej powinien być empiryczny i racjonalny. Podręcznik nie śmie zawierać nawet nierealistycznych, stylizowanych ilustracji. Psycholog współczesny powinien wiedzieć, że dzieci atakowane przez komercję medialną miewają spaczone pojęcie o rzeczywistości. W fasowanym, szkolnym bryku cała klasa dzieci - przewodników i potencjalnych idoli pierwszaka jest tłumem karykatur o wyłupiastych oczach – jednakowych stylistycznie krzyżówek francuskiego Mikołajka z bohaterami mangi. Nad słowem „krokodyl' widnieje tam zdjęcie zabawki. Lwa ilustruje papierowy kolaż. Ten prymityw jest następcą wszechstronnego arcydzieła – pomnika kultury polskiej - elementarza Mariana Falskiego z ilustracjami Jana Rembowskiego - ucznia Wyspiańskiego.

Z rzeczy śmiesznych najlepsza jest w nim mama (w spodniach), która daje córce lekcję malarstwa sztalugowego. Nie opiekuńczości, nie zachowania, gotowania, szycia, porządku, mody, turystyki, pielęgnacji roślin, zwierząt, ani higieny osobistej, gdyż, jak wiadomo, każda mama za becikowe najpierw nabywa sztalugi, a bez gender nie ma funduszy.

Obok reklamy wierszyka Papuzińskiej „Nasza mama czarodziejka" „elementarz" zaleca wykonanie rysunku „Mój tata czarodziej". Polska szkoła nie jest jednak Hogwartem, a jeżeli tata dziecka naprawi auto, zaśpiewa w operze, lub wyleczy psa, to dlatego, że jest mechanikiem, artystą, lub weterynarzem, nie czarodziejem. Szkoła nie jest od promocji czarów. Szkoła obowiązana jest prostować nadużycia agresywnej komercji. Na swojej szali postawić oświeceniowy racjonalizm nauki, którym kieruje się dziś nawet Kościół. Bo jak omamione fikcją dziecko przekonać do realnego świata? Jak pocieszyć malucha, który zraził się do prawdziwej, złotej rybki, ponieważ myślał, że będzie ona robić sztuczki i kawały?

Reklama
Reklama

Nauczycielka jest w bryku „panią Anią". Paraduje ona w weekendowym stroju, (oczywiście) w spodniach, które starszawa kobiecina z innej strony gniota też nosi zażarcie. W tym świecie sukienki jak psu zupa należą się chłopcom, więc ujrzymy je pewnie w gniotach kolejnych. Minister EDUKACJI może zatem bezstresowo lansować się „chańbą" w swoich tweetach.

Z okazji Dnia Nauczyciela życzę pedagogom siły przetrwania. W nich jedyna nadzieja.

„Dres, kokarda, okulary, oto komik – rak Makary, Rymujemy tak jak rak, O, tak, tak! O, tak, tak!" – oto bełkot figlarny z ich elementarza części I.pt. „Jesień".

„Tu mam króliki, a tam krowy, I domek Reksa kolorowy, Tyle tu kur, kosów i sójek, Tu jest mój dom, Tak mówi wujek" - a to casus z niej naukowy. Bełkot „edukacji zintegrowanej", łączący wiedzę o „wiejskiej zagrodzie" z funkcją poetycką także bez grosza kultury literackiej. Dzięki tej żałośnie nieporadnej rymowance ekspresowy nabór do niemieckich zawodówek ma nie tylko zauroczyć się sztuką czytania, ale i posiąść zasób „edukacji przyrodniczej" zawartej w pytaniu: „Jakie zwierzęta mieszkają („mieszkają" – rozumiecie) w wiejskiej zagrodzie?".

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Reklama
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Hołd lenny prezydenta Nawrockiego
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Jak Tusk i Kaczyński stali się zakładnikami Mentzena i Bosaka
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Narada Tuska i Nawrockiego przed spotkaniem z Trumpem w cieniu Westerplatte
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Karol Nawrocki potwierdził na Radzie Gabinetowej, jaki jest jego główny cel
Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Panie Prezydencie, naprawdę wytyka Pan Ukraińcom leczenie dzieci z rakiem?
Reklama
Reklama