Po głosowaniu w Parlamencie Europejskim, podczas którego sześciu posłów PO zagłosowało za rezolucją wzywającą do nałożenia sankcji na Polskę, Platforma znalazła się w głębokiej defensywie.
Czym innym jest bowiem krytyka działań własnego rządu na forum UE (robił to swego czasu także PiS), czym innym zachęcanie UE, by zmusiła PiS do wycofania się z pewnych działań, a czymś zupełnie innym głosowanie za rezolucją, której efektem mogą być sankcje dla Polski.
Część polityków PO tłumaczy, że głosowali nie przeciwko Polsce, ale przeciwko rządowi PiS. Sęk w tym, że unijne sankcje uderzyłyby w Polskę, a nie w rządzące Prawo i Sprawiedliwość. To nie PiS przestałoby dostawać środki strukturalne, to nie partia Jarosława Kaczyńskiego zostałaby pozbawiona głosu na posiedzeniach Rady Europejskiej, to Polska straciłaby fundusze i prawo do artykułowania swoich racji na forum UE.
Dobrze to zrozumiała większość eurodeputowanych PO, którzy (podobnie jak posłowie lewicy) wstrzymali się od głosu, czy jak PSL, które po prostu nie wzięło udziału w głosowaniu. Fakt, że aż sześciu polityków PO poparło tę rezolucję (w której sprawę Trybunału Konstytucyjnego, ustaw o sądownictwie pomieszano z wycinką puszczy, Marszem Niepodległości czy bezpłatną antykoncepcją), pokazuje, jak pogubiona jest w swej strategii największa partia opozycyjna. I jak łatwo wpadła w pułapkę, którą jest niezrozumienie różnicy pomiędzy krytyką przeciwników a podejmowaniem działania, które na końcu szkodzi interesowi kraju, z którego pochodzą.
Nic więc dziwnego, że Grzegorz Schetyna próbował kontrataku. Zgłoszenie wniosku o konstruktywne wotum nieufności wobec Beaty Szydło jest pułapką zastawioną na PiS.