Po telewizyjnych debatach i całej kampanii uznałem, że się nadaję. Podobnie jak marszałek Komorowski mam dzieci. Co prawda tylko trójkę, ale jeśli to problem, to postaram się uwinąć, by o drugą kadencję ubiegać się jeszcze hojniej wyposażony w progeniturę. Ja również się zastanawiam, czy dziecku kupić szalik czy buty, choć mam od Bronisława Komorowskiego łatwiej, bo moje dzieci są małe i nie muszę, w przeciwieństwie do niego, użerać się z rozhisteryzowanymi bosymi 30-latkami.
Podobnie jak marszałek "mam też w dziedzinie wyludniania Polski pewne osobiste zasługi", bo na mój widok parę osób wybrało trwałą emigrację. Lubię też czereśnie, ale parkiet mam za to dębowy, bo prezydent powinien łączyć, a nie dzielić. Mnie również, jak Jarosława Kaczyńskiego, nie internowano w stanie wojennym, a nawet wspominam go całkiem dobrze (widzicie państwo, jak pięknie puszczam oko do lewicy?) – ogłoszono wtedy dłuższe ferie.
Choć nie gardzę dziczyzną, to sam nie poluję, a z Danią kojarzą mi się nie kaszaloty, ale szynka i skamieniała goła baba, którą trzymają w Kopenhadze. Obiecuję państwu nawet podjąć starania, by sprowadzić syrenkę tam, gdzie jej dom, do Warszawy. Jeśli nie oddadzą po dobroci, nie zawaham się użyć naszych najlepszych agentów i – po konsultacji z pewnym szkolonym do tego średnio starszym politykiem lewicy – zrzucę na nich desant.
W przeciwieństwie do obu kandydatów mówię co prawda w obcych językach, ale za to słabo i nie we wszystkich. A poza tym, podobnie jak jeden z nich (i tu sobie państwo sami wybierzcie który), nie mam w nich nic do powiedzenia. Jestem zwolennikiem parytetów, choć na początek wprowadziłbym je w małżeństwach, ale za to w 50, a nie tylko 35 procentach. Poglądy w pozostałych drażliwych sprawach ujawnię, jak tylko poznam ostatnie sondaże.
Polacy! Obiecuję wam igrzyska olimpijskie letnie i zimowe, załogowe loty na Księżyc (dla studentów 50-procentowa zniżka!) i do Budy Ruskiej, budowę trzech milionów mieszkań i tyleż kilometrów autostrad, wydobywanie gazu z głupków i zapalniczek gazowych.